Reklama

Bóg, rodzina, Ojczyzna i… nowe technologie

Niedziela wrocławska 35/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krzysztof Kunert: - Siedzimy w Pańskim ogrodzie i wpatrujemy się w słoneczny zegar na jego środku. Co chwilę w niepamięć odchodzi kolejna minuta... Mija prawie 30 lat, kiedy zaczęła się Pana przygoda z solidarnościowym podziemiem. Pamięta Pan tamten czas.

Jerzy Malinowski: - Trudno zapomnieć. Moje pierwsze wejście w podziemie nie należało do udanych. W 1976 r. stchórzyłem, nie chcąc roznosić ulotek po Fadromie, zakładzie, w którym wówczas pracowałem. Nie widziałem sensu takich działań i sądziłem, że to zwykła strata czasu. Dopiero kilka lat później zrehabilitowałem się.

- Jak to się stało?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Pod koniec lat 70. i w latach 80. Fadroma była zakładem, który my - pracownicy uważaliśmy całkowicie za swój. W tamtym czasie robiliśmy jedne z najlepszych na świecie ładowarek. I co ciekawe, nie tyle przeszkadzała nam partia, co denerwowały głupie rozwiązania w funkcjonowaniu zakładu. Chcieliśmy ograniczyć wpływ partyjniactwa i polityki na jego funkcjonowanie. Stąd też powstał m.in. Samorząd Pracowniczy, który stał się początkiem brania spraw fabryki w nasze ręce. Byłem jego pierwszym przewodniczącym. I próbowaliśmy coś zmieniać. Weźmy wybór dyrektora zakładu. Sprawa ta była bardzo głośna w całym kraju w lecie 1981 r. To nie partia miała mieć decydujący głos, lecz wyniki obiektywnego konkursu zorganizowanego na wniosek załogi. Po wielu perypetiach z władzą, groźbie strajków, wiecach, udało się nam w końcu utrzymać to stanowisko dla pracownika firmy, który wcześniej wygrał konkurs. Kto zna tamte realia wie, że był to wówczas wielki sukces.

- Lato 1981 r. i kolejne miesiące to czas ustawicznego konfliktu z władzą. Dość wspomnieć o sławnym referendum ogłoszonym w „Famie”, gazetce zakładowej Fadromy, w którym pytacie załogę, czy jest za votum nieufności dla rządu gen. Jaruzelskiego i jego natychmiastowej dymisji, czy chce rozwiązania Sejmu oraz opracowania nowej, demokratycznej ordynacji wyborczej, która wyłoni nowe elity, a także czy jest za zniesieniem zapisu w Konstytucji o przewodniej roli PZPR? Brzmi nieźle jak na lata ciężkiej komuny. Ale potem przychodzi stan wojenny. Jak się Pan czuł, kiedy widzieliście jak pod jego bramy podjeżdżają czołgi z polskimi żołnierzami?

- Zanim pojawiły się czołgi, wcześniej, 17 grudnia 1981 r., przyjechał do strajkującej Fadromy generał Stec. Chciał nas przekonać do zakończenia strajku. Pamiętam jak dziś wystąpienie jednego z robotników, który pytał, dlaczego Jaruzelski złamał słowo oficera, że nigdy nie wystąpi z wojskiem przeciw robotnikom. Jako strajkujący żądaliśmy wówczas trzech rzeczy: zaprzestania stanu wojennego, wolności dla internowanych i rozpoczęcia rozmów na temat sytuacji gospodarczej kraju. Na negatywną odpowiedź naszą reakcją był śpiew hymnu, który zagrzmiał w hali Wydziału Mechanicznego. Następnego dnia pod zakładem stało już wojsko. Widzieliśmy biednych, zastraszonych, młodych ludzi, którzy często nawet nie wiedzieli, w jakim są mieście. Oni nie byli dla nas przeciwnikiem. Wrogiem był Jaruzelski, ubek i WRON-a. Ponieważ nie zmierzaliśmy dopuścić do konfrontacji fizycznej, natychmiast wycofaliśmy z bramy ciężkie ładowarki. Chwilę później zastępca szefa UB we Wrocławiu Czesław Błażejewski ogłosił rozwiązanie zakładu, a my po kolei wychodziliśmy okazując żołnierzom dowody osobiste. Tych z listy zabierali od razu do tzw. suki. Mnie także.

Reklama

- Tym samym zaczynało się pierwsze internowanie i więzienie. Bał się Pan?

- Z zakładu przewieziono mnie do więzienia na ul. Łąkową. Nie wiedziałem, co będzie dalej. Póki co była we mnie ogromna, wewnętrzna wściekłość. Jak Jaruzelski mógł zepsuć tak wspaniale rozwijającą się sprawę. Prawdziwie przestraszyłem się kilka dni później. W wigilijną noc nagle wyprowadzono nas z cel i przepędzono wzdłuż szpaleru zomowców w pełnym rynsztunku i z ujadającymi psami u nogi. O takich „ścieżkach” dużo się nasłuchałem, więc myślałem, że będą nas bić. Obeszło się na wyzwiskach. Wsadzili nas znów do „suk” i powieźli w nieznane. Sądziłem, że albo do lasu albo do Rosji albo do Czechosłowacji. Po ok. dwóch godzinach trafiliśmy, jak się okazało, do Grodkowa.

- W swoich wspomnieniach napisał Pan, że za kratami posmakował wolności…

- Tam był przedziwny czas. Właśnie wtedy pomimo krat, przesłuchań oraz częstego przenoszenia z celi do celi poczuliśmy, co znaczy panować nad systemem. W Grodkowie, potem także w Strzelinie, stworzyliśmy taki mały uniwersytet. Siedziało wówczas razem mnóstwo mądrych ludzi, a jedzenie i dach nad głową były za darmo. Więc uczyliśmy się. A główny temat rozmów dotyczył oczywiście tego, jak walczyć z komuną. Powiedziałem sobie wówczas, że komunie nie odpuszczę, aż Polska będzie wolna. To była decyzja życiowa. Tu też poznałem lepiej zarys Nauki Społecznej Kościoła, genialnej wiedzy, która uświadomiła mi, co to jest właściwie komunizm. Kiedy kilka lat później szerzej zapoznałem się z nauczaniem Kościoła, zauważyłem, jak wiele z jego założeń bezwiednie wdrażaliśmy w Fadromie.

- Nie martwił się Pan o rodzinę?

- Martwiłem się i tęskniłem za bliskimi - normalna sprawa. Wiedziałem jednak, że nic się im złego nie dzieje, że koledzy zadbali o pomoc, że bardzo prężnie działa Arcybiskupi Komitet Charytatywny. Na pierwszym miejscu była walka z komuną. Z czasem cała moja rodzina włączyła się w „Solidarność”: żona kolportowała bibułę, którą ja drukowałem, a synowie strajkowali na Politechnice, nosili w klapie oporniki i pisali po murach antyreżimowe hasła.

- Wracając do Grodkowa, udało się wam także zawalczyć o obecność kapłana.

- To było kolejne zwycięstwo, kiedy przyjechał do nas bp Alfons Nossol. Msza św. odbyła się w więziennym korytarzu. Pamiętam klimat tej Mszy. To było coś niesamowitego, świętego i potężnego zarazem. W starych pruskich murach z setek męskich gardeł rozlegały się polskie pieśni. Ja zaś miałem wrażenie, że grube mury więzienia za chwilę się rozpadną. Podczas internowania cały czas towarzyszyła nam modlitwa. Codziennie o 12, początkowo przy otwartych drzwiach cel, a następnie, po ich zamknięciu przez strażników, z głowami w kratach okien śpiewaliśmy na głos „Boże coś Polskę”. Bardzo się to władzy nie podobało, gdyż wokół budynku więzienia zbierała się ludność.

- Wówczas to zaczęła się intensywna współpraca inżyniera z Fadromy z Kościołem?

- Było to w marcu 1982 r., po wyjściu z więzienia i powrocie do pracy. Spotykaliśmy się nadal w gronie internowanych, m.in. z Józkiem Saletą, członkiem Komisji Zakładowej FAT-u, który należał do parafii przy al. Pracy. Nie było jeszcze Duszpasterstwa Ludzi Pracy, które powstało nieco później z inicjatywy o. Adama Wiktora. Pamiętam jak dziś zaproszenie o. Adama i pierwsze z nim spotkania. Wszystko zaczynało się Eucharystią. Dopiero później były rozmowy o polityce. Widywaliśmy się też na wieży u ks. Franciszka Głoda przy Grabiszyńskiej. Wkrótce okazało się, że spotykają się też ludzie u Wawrzynów, u Stanisława i Doroty i wielu innych miejscach. Nie byliśmy sami!

- Czym było duszpasterstwo u Dworzaka?

- Tu modliliśmy się, pomagaliśmy sobie wzajemnie, szczególnie zaś internowanym i wyrzuconym z pracy. Punktem kulminacyjnym były Msze św. za Ojczyznę odprawiane raz w miesiącu, zawsze pieczołowicie przygotowywane, z odpowiednią aranżacją i aktorami. Wrocław był wtedy jednym z czterech takich ośrodków, obok Nowej Huty, Gdańska i Warszawy. Duszpasterstwo było też świetnym punktem kontaktowym pomiędzy ludźmi z poszczególnych zakładów. Wymienialiśmy się doświadczeniami jak działają UB-ecy, jak wydawać czasopisma i robić kolportaż. Wkrótce Klemens Dworzak stał się szczególnym centrum Wrocławia, oazą ludzi pokrzywdzonych, uciemiężonych, ale wolnych. Pamiętam, że 15 sierpnia 1982 r. o. Adam w głównym ołtarzu kościoła zainstalował pochodzący z Lwowa obraz Matki Bożej Pocieszenia, która stała się odtąd Matką Bożą Robotników.

- Lata 80. były czasem intensywnej pracy?

- W 1983 r. zostałem członkiem RKS-u z ramienia zakładów na Grabiszynku, a także szefem MKK, czyli Międzyzakładowego Komitetu Koordynacyjnego. Wówczas zaczęła się największa harówa w moim życiu, która trwała do wyborów w 1989 r. Raz na miesiąc zebrania RKS-u, ciągłe wynajdowanie nowych mieszkań na spotkania, prasa zakładowa - „Fama” z Fadromy, „Solidarność” Hutmenu, „Solidarność” ELWRO, „Fatamorgana i Solidarność FAT” z FATu, a przede wszystkim nasza „Victoria” organ MKK Grabiszynek, ponadto zbieranie składek członkowskich, kolportaż, pomoc internowanym i uwięzionym, świadczenia związkowe, szukanie papieru, farb drukarskich, matryc białkowych, staranie się o powielacze i maszyny do pisania, przygotowanie akcji i protestów. I tak mijały lata. Do tego dochodziły jeszcze częste wizyty przy ul. Muzealnej w UB, internowanie w Strzelinie, aresztowania na 48 godzin bez przyczyny, etc. A przecież cały czas pracowałem zawodowo, po wyrzuceniu z Fadroma przeniosłem się na kilka lat do INCO, potem znów była Fadroma, aby w latach 90-tych zacząć przygodę z IBM-em.

- Pracował Pan w IBM-ie? Ludzie z podziemia lat 80. kojarzą się większości z prostymi robotnikami, jak Lech Wałęsa czy Władysław Frasyniuk?

- Pod koniec lat 80., kiedy wróciłem do Fadromy, chciałem, aby mój zakład znów zaczął szybko się rozwijać. Dlatego starałem się namówić dyrektora na jego informatyzację, która była kontynuacją moich działań z lat 70. Objeździliśmy całą Polskę podpatrując rozwiązania w fabrykach. Za sprzętem i oprogramowaniem trafiliśmy do biur IBM-a w Warszawie. Kiedy na początku lat 90. współpraca wewnątrz samej Fadromy zaczęła się niekorzystnie układać, zaproponowano mi pracę w nowej firmie.

- Nie żałuje Pan lat spędzonych w podziemiu?

- Odpowiedź na Pańskie pytanie dali mi moi mali wnukowie. Kiedyś siedzieli razem przy stole rozmawiając o zasłyszanej w mediach informacji o rocznicy „Solidarności”. Kiedy do nich podszedłem, któryś z nich zapytał: - Dziadek, a co ty robiłeś w czasach „Solidarności”? Uśmiechnąłem się i pomyślałem: - Stary, co byś im teraz powiedział, gdybyś 30 lat temu zadecydował inaczej. I zacząłem swoją opowieść.

2009-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty Jan Nepomucen

Niedziela podlaska 20/2001

[ TEMATY ]

święty

Arkadiusz Bednarczyk

Św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy

Św. Jan Nepomucen z kościoła w Lutczy

Św. Jan Nepomucen urodził się w Pomuku (Nepomuku) koło Pragi. Jako młody człowiek odznaczał się wielką pobożnością i religijnością. Pierwsze zapiski o drodze powołania kapłańskiego Jana pochodzą z roku 1370, w których figuruje jako kleryk, zatrudniony na stanowisku notariusza w kurii biskupiej w Pradze. W 1380 r. z rąk abp. Jana Jenzensteina otrzymał święcenia kapłańskie i probostwo przy kościele św. Galla w Pradze. Z biegiem lat św. Jan wspinał się po stopniach i godnościach kościelnych, aż w 1390 r. został mianowany wikariuszem generalnym przy arcybiskupie Janie. Lata życia kapłańskiego św. Jana przypadły na burzliwy okres panowania w Czechach Wacława IV Luksemburczyka. Król Wacław słynął z hulaszczego stylu życia i jawnej niechęci do Rzymu. Pragnieniem króla było zawładnąć dobrami kościelnymi i mianować nowego biskupa. Na drodze jednak stanęła mu lojalność i posłuszeństwo św. Jana Nepomucena.

Pod koniec swego życia pełnił funkcję spowiednika królowej Zofii na dworze czeskim. Zazdrosny król bezskutecznie usiłował wydobyć od Świętego szczegóły jej spowiedzi. Zachowującego milczenie kapłana ukarał śmiercią. Zginął on śmiercią męczeńską z rąk króla Wacława IV Luksemburczyka w 1393 r. Po bestialskich torturach, w których król osobiście brał udział, na pół żywego męczennika zrzucono z mostu Karola IV do rzeki Wełtawy. Ciało znaleziono dopiero po kilku dniach i pochowano w kościele w pobliżu rzeki. Spoczywa ono w katedrze św. Wita w bardzo bogatym grobowcu po prawej stronie ołtarza głównego. Kulisy i motyw śmierci Świętego przez wiele lat nie był znany, jednak historyk Tomasz Ebendorfer około 1450 r. pisze, że bezpośrednią przyczyną śmierci było dochowanie przez Jana tajemnicy spowiedzi. Dzień jego święta obchodzono zawsze 16 maja. Tylko w Polsce, w diecezji katowickiej i opolskiej obowiązuje wspomnienie 21 maja, gdyż 16 maja przypada św. Andrzeja Boboli. Jest bardzo ciekawą kwestią to, że kult św. Jana Nepomucena bardzo szybko rozprzestrzenił się na całą praktycznie Europę.

W wieku XVII kult jego rozpowszechnił się daleko poza granice Pragi i Czech. Oficjalny jednak proces rozpoczęto dopiero z polecenia cesarza Józefa II w roku 1710. Papież Innocenty XII potwierdził oddawany mu powszechnie tytuł błogosławionego. Zatwierdził także teksty liturgiczne do Mszału i Brewiarza: na Czechy, Austrię, Niemcy, Polskę i Litwę. W kilka lat potem w roku 1729 papież Benedykt XIII zaliczył go uroczyście w poczet świętych.

Postać św. Jana Nepomucena jest w Polsce dobrze znana. Kult tego Świętego należy do najpospolitszych. Znajduje się w naszej Ojczyźnie ponad kilkaset jego figur, które można spotkać na polnych drogach, we wsiach i miastach. Często jest ukazywany w sutannie, komży, czasem w pelerynie z gronostajowego futra i birecie na głowie. Najczęściej spotykanym atrybutem św. Jana Nepomucena jest krzyż odpustowy na godzinę śmierci, przyciskany do piersi jedną ręką, podczas gdy druga trzyma gałązkę palmową lub książkę, niekiedy zamkniętą na kłódkę. Ikonografia przedstawia go zawsze w stroju kapłańskim, z palmą męczeńską w ręku i z palcem na ustach na znak milczenia. Również w licznych kościołach znajdują się obrazy św. Jana przedstawiające go w podobnych ujęciach. Jest on patronem spowiedników i powodzian, opiekunem ludzi biednych, strażnikiem tajemnicy pocztowej.

W Polsce kult św. Jana Nepomucena należy do najpospolitszych. Ponad kilkaset jego figur można spotkać na drogach polnych. Są one pamiątkami po dziś dzień, dawniej bardzo żywego, dziś już jednak zanikającego kultu św. Jana Nepomucena.

Nie ma kościoła ani dawnej kaplicy, by Święty nie miał swojego ołtarza, figury, obrazu, feretronu, sztandaru. Był czczony też jako patron mostów i orędownik chroniący od powodzi. W Polsce jest on popularny jako męczennik sakramentu pokuty, jako patron dobrej sławy i szczerej spowiedzi.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwa o cudach za przyczyną św. Rity

[ TEMATY ]

św. Rita

fot. s. Amata J. Nowaszewska CSFN

Św. Rita

Św. Rita

W dzisiejsze wspomnienie św. Rity prezentujemy świadectwa cudów, jakie ta święta wyprosiła przed obliczem Boga.

Publikujemy również historię o tym, jak to się stało, że św. Rita została patronką Wspólnoty Rodzin działającej przy parafii św. Trójcy we Wrocławiu.

CZYTAJ DALEJ

Zmiany personalne w archidiecezji katowickiej

2024-05-22 15:51

[ TEMATY ]

zmiany

zmiany personalne

zmiany kapłanów

Karol Porwich/Niedziela

Publikujemy listę zmian personalnych w archidiecezji katowickiej.

Ks. Sławomir Tupaj z dniem 1 sierpnia 2024 roku został mianowany sekretarzem i kapelanem Metropolity Katowickiego. Tym samym (z dniem 31 lipca br.) został zwolniony z obowiązków w Wyższym Śląskim Seminarium Duchownym w Katowicach.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję