Ten dzień jedyny, do którego wielu tęskni przez cały rok, łączy wszystkich myślących po polsku na całym świecie. Przywołajmy wspomnienia o Wigiliach spędzonych przez naszych rodaków poza Ojczyzną. Jedne - zamiast o radości mówią o łzach tęsknoty. Inne - choć pogodne, zostały zabarwione nostalgią, nieodłączną towarzyszką polskich Wigilii. Niektóre relacje o świętowaniu narodzin Chrystusa zdominowała fascynacja egzotyką miejsc i obyczajów odległych stron świata. Wszystkie łączy jedno - kierują się ku ludziom i sprawom najważniejszym.
Żołnierz tułacz w Betlejem
Czyż możemy sobie wyobrazić lepsze miejsce obchodzenia pamiątki Narodzenia Pańskiego, jak Betlejem? A jednak Henryk Wawrzyńczak, żołnierz Brygady Strzelców Karpackich, z mieszanymi uczuciami wspomina przepojoną tęsknotą palestyńską Gwiazdkę 1942 r. Na wigilijnym stole znalazły się, co prawda, opłatki dostarczone od sióstr elżbietanek z Jerozolimy, do okien zaglądał przybrany w ozdoby cyprys udający choinkę, zaś o północy biskup polowy WP Józef Gawlina odprawił polską Pasterkę w betlejemskiej Bazylice Narodzenia. Kiedy jednak zabrzmiała kolęda „Bóg się rodzi”, „żołnierze śpiewali, nie wiedząc o tym, że łzy strumieniami płyną im po twarzach. Roztajały zupełnie skołatane i zahartowane w nieszczęściach serca żołnierzy tułaczy. Płakał i bp Gawlina…”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nocna groza na zesłaniu
Reklama
Jakże inną wojenną Wigilię opisała pani A.B., która obchodziła święta Bożego Narodzenia 1941 r. w wagonie kolejowym w Akbasarze na Uralu na trasie zesłania do Kazachstanu. Jedyną potrawą była wtedy zamarznięta na kość kapusta gotowana w okrągłym, metalowym piecyku. Rolę opłatka spełnił kawałeczek chleba, łamany na odrobiny. Wśród życzeń było otrzymanie miejsca w baraku i powrót mężów i ojców z więzień i łagrów. Nie było życzeń powrotu do kraju jako zbyt nierealnych. W poświacie rozpalonego piecyka lśniły jak gwiazdy oszronione łby śrub tkwiące w deskach wagonu. Po zjedzeniu kapusty matki położyły się z dziećmi na pryczach, opatuliły je, czym miały, przytuliły je do siebie, by w czasie snu w nocy nie zamarzły. Symbolika tej relacji z nocy Bożego Narodzenia nieludzkiej ziemi budzi nieodparte skojarzenie z ewangeliczną relacją o tym, co się stało 2 tysiące lat wcześniej w Ziemi Świętej. Wtedy nowo narodzone Dzieciątko także drżało z zimna wśród nocnej ciszy. Jemu także groziła zagłada.
Barszcz na Pacyfiku
Powojenne święta Bożego Narodzenia spędzane poza krajem już nie kojarzyły się z gehenną przymusowego oddalenia, jednak związanym z nimi wspomnieniom towarzyszy nieodłączna nuta melancholii. Henryk Jaskuła, żeglarz z Przemyśla, pierwszy Polak, który samotnie opłynął świat bez zawijania do portów, obchodził Gwiazdkę 1979 r. na wiecznie wzburzonym południowym Pacyfiku (tzw. ryczących czterdziestkach między 40. i 50. równoleżnikiem), gdzie czuje się mroźny oddech Antarktydy. „Choinka stoi w świeczniku na stole nawigacyjnym, nastrój jest świąteczny, lecz bardzo odbiega od domowego. W wieczór wigilijny nie zobaczyłem ani jednej gwiazdy (…). Sierp księżyca wyszedł na moment zza chmur, ale i on został odgrodzony szczelną kurtyną stratusów” - zanotował w dzienniku. Po zjedzeniu jedynej wigilijnej potrawy - barszczu ukraińskiego (z torebki) - symbolicznie przełamał się opłatkiem z żoną i dziećmi oraz z przyjacielem Adamem Stafiejem i przeczytał jego życzenia w liście napisanym specjalnie na tę okazję: „Była to chwila wzruszająca, czułem żar pod powiekami” - zanotował żeglarz, którego czekały 3 tygodnie żeglugi do przylądka Horn i 4-miesięczna atlantycka droga do Gdyni.
W blasku zorzy polarnej
Reklama
Na przeciwległym krańcu globu, na Morzu Arktycznym, na południowym krańcu wyspy Spitsbergen obchodzili Gwiazdkę naukowcy z Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. „Siła tradycji każe ludziom przeżywać te same wzruszenia - także tam - za kręgiem polarnym, gdzie «wieczna noc» zdaje się nie mieć końca. Rozświetlają ją tylko bajecznie kolorowe zorze polarne, w blaskach których przemyka wśród lodów biały miś polarny, lis lub renifer” - wspomina prof. Jan Szupryczyński z Torunia, geomorfolog, kierownik 10-osobowej ekipy polarników. W dzienniku wyprawy polarnej zapisał: Do wieczerzy wigilijnej zasiadamy o 17. Stół nakryty białym obrusem. W rogu saloniku choinka (niestety sztuczna). Wygłaszam jako szef krótkie przemówienie - składamy sobie życzenia, dzielimy się opłatkiem. Twarze moich kolegów ściągnięte. Myśli nasze unoszą się stąd daleko - do najbliższych w kraju. (…) O godz. 18.30 robimy przerwę na obserwacje meteorologiczne (…). Wychodzimy we trójkę (…) solidnie ubrani i z bronią w ręku. Nad nami gwiaździste niebo, po którym strzelają draperie zórz polarnych. W poświacie księżyca widoczne najbliższe szczyty górskie pokryte śniegiem, a na południe skuty lodem fiord Hornsund”. Po północy polarnikom złożył wizytę niedźwiedź, który podszedł pod okna stacji. Trzeba było spłoszyć tego niebezpiecznego gościa wystrzałem z rakietnicy. Brak relacji o tym, czy król Arktyki przemówił ludzkim głosem.
W rytmie tam-tamów
Reklama
Z mroźnych okolic bieguna północnego przenieśmy się do upalnej Afryki podrównikowej, gdzie Wigilię 1985 r. spędzał o. Hubert Brzozowski, franciszkanin pracujący w stacji misyjnej Kpana w Togo. Chrześcijanie z diecezji Dapango, Mobowie, zwłaszcza podopieczni zgromadzenia założonego przez św. Franciszka, „wynalazcy” szopki bożonarodzeniowej, nie mogą pominąć tego elementu świętowania. Ponieważ są zbyt ubodzy, by zorganizować szopkę w całości, dzielą przygotowania pomiędzy wioski. W Wigilię od rana artyści z całej okolicy znoszą swoje dzieła: figurki postaci ludzkich i zwierzęcych, które stawiają w szopie budowanej w południe. Dopiero po zmroku, o godz. 21. we wszystkich wioskach odzywają się tam-tamy i w drogę do Kpana udają się, śpiewając kolędy, tłumy wiernych. Rozpoczęcie Pasterki poprzedza 3-krotne okrążenie kościoła ze śpiewem i tańcami. Podczas Eucharystii tańce towarzyszą pieśni „Chwała na wysokości Bogu”, podobnie - procesji z darami na Ofiarowanie. Szefowie wspólnot chrześcijańskich składają na ołtarzu także miejscowe produkty, np. orzeszki ziemne. Po Mszy św. wierni wracają do swoich wiosek na świąteczne ucztowanie do rana, któremu towarzyszy rzeź baranów, kóz i perliczek; temperatura nie schodzi tam poniżej 25 stopni, nie ma lodówek, więc potraw nie można przygotować wcześniej. Pierwsza Msza św. w dzień Bożego Narodzenia rozpoczyna się dopiero w południe. „Dziwne to dla nas święta, bo bez śniegu, zimna i choinki. Jest to jednak na pewno autentyczne święcenie narodzin naszego Zbawiciela (…). Chodzi o wyjście poza siebie, poza własne ramy cywilizacyjne i o dostrzeżenie innych ludzi (…), którzy choć mają inne zwyczaje, języki i obrzędy, są przecież jak i my autentycznymi chrześcijanami” - mówi polski misjonarz.
Wigilia w Ameryce
Podobne refleksje towarzyszą wspomnieniom Anny Cupiał, choć święta Bożego Narodzenia 1995 r. spędziła na cywilizacyjnych antypodach Czarnego Lądu, w Collegeville w stanie Minnesota (USA). Wraz z mężem i córeczką została zaproszona na Wigilię przez potomków przedwojennych emigrantów znad Wisły. Przed wieczerzą, do której miała zasiąść liczna, 3-pokoleniowa rodzina, każdy wypowiedział krótką, własną modlitwę, a na końcu, wspólnie - „Ojcze nasz”. Później każdy po kolei podchodził do stołu z jedzeniem i nabierał wszystkiego po trochu na … jednorazowe talerze, następnie siadał na miejscu wyznaczonym przez pana domu przy głównym stole nakrytym … papierowym obrusem. Główne danie stanowił pieczony indyk. Nowością dla biesiadujących był nasz narodowy wigilijny specjał - pierogi z kapustą i grzybami. „Pani domu wcale się przy Wigilii nie namęczyła” - stwierdza Anna Cupiał. „Każdy z zaproszonych miał coś przynieść; wcześniej rozdzielili między sobą, kto za co był odpowiedzialny”. Po trzech kwadransach „zastawę” ze stołu zawinięto w papierowy obrus, który zapakowano do plastikowego worka na śmieci. Prawdziwie świąteczny nastrój zapanował dopiero po przejściu do innego pokoju, z choinką i świąteczną szopką, gdzie czekały prezenty. Kiedy dorośli wygodnie usiedli na fotelach i kanapie, a dzieci zajęły miejsce na puchowym dywanie, zaśpiewano amerykańską kolędę, a później poproszono gości zza oceanu o zaśpiewanie kilku kolęd polskich. Szybko płynął czas spędzany na miłych rozmowach. „Przestały nas razić jednorazowe naczynia i papierowy obrus. Zrozumieliśmy, że w taki dzień liczy się atmosfera i okazana sobie życzliwość. Myślę, że warto zrezygnować z pośpiechu, wielości potraw, z większej formy, by bardziej wyrazić treść - stwierdza pani Anna i przypomina słowa Jezusa: „Marto, Marto”.
„Per riscardale il Bambino”
Powróćmy do Europy. Ks. Janusz Pasierb, który jednego roku spędził Wigilię w Novaggio na granicy szwajcarsko-włoskiej, był świadkiem niezwykłej sceny, która powtarza się w tym alpejskim miasteczku w każdą noc Bożego Narodzenia. „Per riscaldare il Bambino” - „żeby ogrzać Dzieciątko” - miejscowi rozpalają przed kościołem wielkie ognisko. „Płonął ten wesoły, wysoki płomień, samotny w ciemności nocy, ożywiający grą świateł i cieni drzewa i domy. Pomyślałem sobie - wspomina ksiądz poeta - że udał się Bogu ten cudowny wynalazek miłości, jakim było przyjście na świat małego Dziecka, którym trzeba się opiekować”.
W artykule posłużyłem się materiałem zawartym w świątecznych wydaniach: „Kierunków” (1978), „Słowa Powszechnego” (1986), „Nowości” (1989), „Niedzieli Młodych” (1995) oraz w książkach: Henryka Jaskuły „Non stop dookoła świata” (Gdańsk 1983) i ks. Janusza St. Pasierba „Czas otwarty” i „Gałęzie i liście” (Pelplin 1992 i 2002).