ALEKSANDER KŁOS: - Donald Tusk jest przez większość mainstreamowych mediów wychwalany za podpisanie paktu fiskalnego. Trudno jednak dowiedzieć się, co na tym miałaby zyskać Polska. Podobnie jest z kwestią przyjęcia euro. Argumenty, dyskusja ponownie zostały zastąpione przez prosty podział na: pozytywnie nastawionych do Europy i jej przeciwników.
Reklama
DR JANUSZ SZEWCZAK: - Polacy są wyjątkowo naiwnym narodem, kupującym każdą ciemnotę, która płynie do nich ze strony celebrytów czy z ekranów telewizyjnych, ale pomimo tego zdają sobie sprawę, że euro jest walutą drogą, dla bogatych, dobrze zorganizowanych krajów. A my takim państwem nie jesteśmy. Przypomnijmy - Polska ma bilion złotych długu publicznego, a długi prywatne to już prawie 800 mld zł. Po wprowadzeniu euro okazałoby się, że ci, którzy pożyczyli w złotówkach na mieszkania, będą spłacać kredyt w euro. Wprowadzenie euro byłoby bardzo niekorzystnym rozwiązaniem, gdyż oznaczałoby to wzrost kosztów utrzymania, niższą konkurencyjność dla przedsiębiorców, długi przeliczone na tę walutę. W Niemczech powstała partia, która chce odejścia od euro, i cieszy się ona coraz większą popularnością. We Włoszech ponad połowa społeczeństwa najchętniej wróciłaby do lira, w Szwecji, która nie ma euro, społeczeństwo opowiedziało się przeciwko tej walucie w 83 proc. Gdyby mogli, to do swojego szylinga wróciliby też Austriacy. To jest może dziwne, ale za euro są Grecy - pewnie niedługo zmienią zdanie.
Jeśli chodzi o pakt fiskalny, jest to kolejny dokument, który ogranicza suwerenność naszego kraju i bardzo negatywnie odbije się na naszej gospodarce. Może dojść do sytuacji, że decyzje o finansach Polski nie będą podejmowane w Warszawie, ale w Brukseli. Dyscyplinowanie nas w sprawie wydatków spowoduje zaś kolejne cięcia budżetowe i podwyższenie podatków. Niestety, przedstawiciele PO nie zastanawiają się nad konsekwencjami podpisywanych dokumentów, nie myślą o tym, czy Polsce się to opłaca, czy też nie.
- Skoro nasz kraj nic na tym nie zyska, a władza nie potrafi podać konkretnych argumentów „za”, to dlaczego temat euro wciąż jest podejmowany?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- To jest metoda publicystycznej wrzutki propagandowej, żeby odwrócić uwagę od absolutnej katastrofy finansów publicznych. Tym bardziej że nie spełniamy żadnych wymagań, które umożliwiałyby nam przyjęcie tej waluty, i nie ma na to szans w najbliższej przyszłości. Rząd zamiast mówić o euro, powinien się zająć coraz trudniejszą sytuacją średniego biznesu, który w dużej mierze nie korzystał z kredytów - ponad 80 proc. jego przedstawicieli opiera się jedynie na własnych środkach. Te firmy żyły głównie z eksportu do UE albo z konsumpcji wewnętrznej. Oba motory uległy osłabieniu, spada spożycie indywidualne, sprzedaż detaliczna. W eksporcie też zaczynają być widoczne negatywne tendencje, choćby z tego powodu, że Włosi kupują z Polski mniej samochodów produkowanych przez Fiata, że Niemcy kupują mniej samochodów Opla. W naszym kraju w zeszłym roku wyprodukował on aż o 28 proc. mniej pojazdów niż w roku 2011. Spada sprzedaż polskich mebli, które znajdowały nabywców w Unii. Produkcja cementu zmniejszyła się o połowę, stają inwestycje i wyhamowuje eksport. Mniej się zamawia, mniej się kupuje, mniej potrzeba podzespołów do produkcji samochodów czy autobusów - sprzedaż w Europie siada.
Reklama
- Czy kumulacja tych negatywnych tendecji spowoduje, że niedługo czeka nas powtórka z Aten, ludzie wyjdą na ulicę?
- Bułgarzy też się ostatnio zbuntowali, doszło do protestów, dymisji rządu. Kroplą, która przelała czarę goryczy, było to, że rachunki elektryczne zdrożały do kwoty średnio 400 zł na osobę. A przecież my płacimy o wiele więcej! Taka sytuacja umożliwia zyskanie poparcia przez siły, które będą stawiać twarde warunki, mówić ostrym językiem. We Włoszech komik Beppe Grillo dostał 25 proc. głosów. A mówi on: „Na złom ci wszyscy politycy - rozkradli kraj, oszukali obywateli, rządzą wyłącznie dla własnego dobra, pod dyktando Merkel i banków”. W Polsce jest szczególny problem, gdyż normalnie PO chętnie by tę władzę oddała, widząc, co ją czeka.
- Aby uniknąć wzięcia odpowiedzialności za pogłębiający się kryzys, co gwałtownie odbiłoby się na notowaniach tej partii?
Reklama
- Dokładnie. Tyle tylko, że oni wiedzą, iż mają za koszulą sprawę smoleńską, którą niewątpliwie wcześniej czy później ktoś będzie musiał rozliczyć. Wydaje się, że z tego powodu wybiorą wariant: po nas choćby potop. „Niech się wali, niech się pali, będziemy dalej rządzili, aż to się skończy jakimś wybuchem społecznym, totalnym załamaniem gospodarczym”. Nie za bardzo wiem, jak zamierzają przetrwać najbliższe dwa lata, gdyż pieniądze unijne, o ile będą w obiecanej wysokości, pojawią się najwcześniej na wiosnę 2015 r. To pokazuje, że ten rok będzie zły, ale przyszły będzie jeszcze gorszy. Rezerwy funkcjonowania gospodarki wyczerpały się, społeczeństwo przejada oszczędności, a firmy - dochody. Wielu nie jest w stanie obsłużyć swojego zadłużenia - mamy 2,2 mln obywateli, którzy nie spłacają już zobowiązań. Do tego dochodzą olbrzymie zaległości w płatnościach wynagrodzeń, przedsiębiorcy zalegają pracownikom z kwotą 250 mln zł. Mamy też gigantyczne zatory płatnicze, zaległości podatkowe, które wraz z odsetkami sięgają kwoty 50 mld zł.
- W największych mediach nie słychać aż tak pesymistycznych głosów. Dominuje przekonanie, że chociaż nie jest dobrze, to i tak jest o wiele lepiej niż w wielu państwach UE i że sytuacja niedługo się poprawi.
- Mamy do czynienia z totalną blokadą, cenzurą - czyni się wszystko, żeby do społeczeństwa nie docierała prawda o faktycznym stanie gospodarki i finansów publicznych. Przecież to, co wyczyniają TVN, „Gazeta Wyborcza”, a obecnie nawet „Rzeczpospolita”, to jest po prostu zaklinanie rzeczywistości. To nie ma nic wspólnego z realiami gospodarczymi i otaczającymi nas faktami.
- Przedstawiciele PO uważają, że „uelastycznienie umów” to dobra recepta na walkę z bezrobociem i umożliwi pracodawcom zmniejszenie ryzyka zatrudnienia nowej osoby...
Reklama
- To oczywiście kłamstwo, chodzi o obniżenie wynagrodzeń i niepłacenie za nadgodziny. Ten elastyczny czas pracy oznacza, że Polak będzie tyrać 12 godzin - cofamy się więc do czasów, gdy nie było żadnych praw pracowniczych. W Polsce, żeby przełamać kryzys, nie należy obniżać wynagrodzeń, a je podwyższyć - po to, żeby uruchomić konsumpcję. Nie da się dziś namówić Polaków, żeby brali kredyty i za to konsumowali, gdyż jesteśmy gigantycznie zadłużeni. Tylko „złe kredyty” gospodarstw domowych, te, które są zagrożone niespłaceniem, wynoszą prawie 40 mld zł, a do tego dochodzi 30 mld kredytów zagrożonych przedsiębiorstw. W sytuacji, kiedy co szósty kredyt konsumpcyjny jest w Polsce zagrożony, mówienie, że teraz możemy sobie wziąć kredyt na dowód osobisty, jest kompletnym brakiem poczucia odpowiedzialności za państwo i prywatne finanse. Mamy już prawie bilion złotych długu publicznego, czyli 300 mld dolarów. Gierek pożyczył 30 mld, a my je spłacaliśmy 30 lat. To ile lat będziemy spłacać te długi?
- Może to jest tak duża suma, że wszyscy liczą, iż nie będą musieli jej spłacać, że jakoś to będzie. Tym bardziej że wszyscy się zadłużają.
- Tak dobrze to nie ma. Nawet przy darowaniu części długów resztę trzeba będzie spłacić. Grekom, jak nie mieli na spłatę długów, zaproponowano, żeby sprzedali wyspy. Co nam zaproponują, żebyśmy sprzedali? Ślask? Warmię i Mazury? Pomorze? A może wystarczy Gdańsk? Nie tędy droga, kredyty na dowód niczego nie rozwiążą. Obecna kryzysowa sytuacja wymaga działań niekonwencjonalnych, podejmowania decyzji przez ludzi odpowiedzialnych, profesjonalnych. Takich z pewnością nie ma obecnie u sterów władzy. Niestety, problem bezrobocia będzie narastał, dlatego że nie ma na razie szansy na nowe miejsca pracy, póki nie zostanie uruchomiony wielki program związany z gazem łupkowym.
- Rządzącym jednak zbytnio nie spieszy się z jego realizacją. Można by powiedzieć: z dużej chmury mały deszcz...
Reklama
- Na pewno drogą do zatrudnienia w Polsce jest cofnięcie ustawy o wydłużeniu wieku emerytalnego do 67 lat. Ona blokuje młodym dostęp do miejsc pracy. Ci, którzy powinni przejść na emeryturę, będą musieli trzymać się swojego stołka, chociaż woleliby zająć się wnukami. Jest wiele ważnych rozwiązań dotyczących wielkich wyzwań, takich jak przełamanie katastrofy demograficznej, prowadzenie polityki prorodzinnej zamiast dotychczasowej antyrodzinnej, tworzenie nowych miejsc pracy. Ale trzeba to robić w oparciu o jakiś pomysł rozwojowy. My, jako naród, nie mamy żadnego znaczącego majątku produkcyjnego. Wszystko jest sprywatyzowane albo sprzedane - wszystko to poszło na pniu, za psie pieniądze. Mali i średni przedsiębiorcy, przez swoją zaradność, będący silną stroną polskiej gospodarki, w pewnym okresie potroili zyski. Ale to się kończy, gdyż konsument mówi, że ma coraz mniej w portfelu i dlatego zmniejsza wydatki.
- Zagraniczni kontrahenci składają zaś coraz mniejsze zamówienia, zamykają firmy, nie myślą nawet o rozwoju i zatrudnianiu nowych osób.
- Eksport też nie pomoże przedsiębiorcom, na sukces można liczyć wtedy, kiedy polski złoty jest słaby i kiedy są zamówienia eksportowe. Obecnie nie mamy takiej sytuacji. My pełnimy w Europie rolę zaplecza dla poddostawców części zamiennych, gdyż finałowym produktem jest towar niemiecki czy francuski. Bezrobocie pod koniec roku jeszcze wzrośnie, część młodych Polaków wyjedzie na lato za granicę do pracy sezonowej, ale po tym okresie ponownie wróci do kraju. Jesienią możemy się spodziewać, że bezrobocie osiągnie poziom 17-18 proc. Będzie też rosło zjawisko tzw. umów śmieciowych - praktycznie wszycy młodzi będą na takich umowach - co oznacza, że dziś pracujesz, a jutro już nie.
- Jak w kontekście ekonomicznym oceniać polski, niezwykle niski przyrost naturalny? Można mieć obawy, że demografia bardzo negatywnie odbije się w następnych dziesięcioleciach.
Reklama
- Wszystko wskazuje na to, że rządzący założyli, iż Polski za jakiś czas już nie będzie, że idziemy w kierunku likwidacji tego państwa, jego wyludnienia, całkowitego skolonizowania i marginalizacji. Mamy być kolejnym - dużym, wschodnim landem niemieckim. PO brakuje woli, by wybić się na niezależność, suwerenność, również gospodarczą. Przykładów tego jest bez liku, spójrzmy choćby na topienie miliardów złotych w autostradach, które nie istnieją jako całość. Nie ma żadnej autostrady od granicy do granicy, są odcinki, fragmenty wyrobów autostradopodobnych, a większość z nich nie spełnia norm europejskich. Mamy odcinki autostrady wokół obwodnicy Warszawy, których kilometr kosztuje 200 mln zł. Proszę Pana, przy tych pieniądzach tam powinny być pozłacane ekrany dźwiękoszczelne!
- NIK przedstawia co jakiś czas bardzo krytyczne raporty, które jednak nie procentują żadnymi zmianami czy konsekwencjami dla łamiących prawo.
- CBA ma tony materiałów, ABW ma tony podsłuchów, jak się „kręciło lody” na autostradach. Mamy jednak do czynienia z towarzystwem wzajemnej adoracji, przecież te „lody” nie mogłyby być kręcone bez przyzwolenia władzy...
Niedługo ukaże się książka dr. Janusza Szewczaka „Zielona wyspa czy ruchome piaski. Prawda o polskiej gospodarce”.