Ślub z miłości
Michele Meo poznał Marię 22 marca 1914 r. w Rzymie. Niedługo potem oświadczył się i został przyjęty. Był bardzo szczęśliwy i z niecierpliwością czekał na ślub. Jednak w Europie trwała wojna i zakładanie rodziny nie było zbyt rozsądne, zdecydował się więc poczekać.
Czas narzeczeństwa odsłonił różnice między nim a Marią, z których nie zdawał sobie sprawy. Była wierząca. Każda wizyta w jej domu kończyła się wspólnym odmawianiem Różańca i polecaniem ich przyszłej rodziny Matce Bożej Pompejańskiej. Michele nie był gorliwym chrześcijaninem, dopiero w małżeństwie obecność na niedzielnej Mszy św. stała się dla niego oczywista. Jednak mimo pewnej swobody w traktowaniu praktyk religijnych Michele modlił się wieczorem, a każdego roku 7 grudnia w wigilię Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny zachowywał post ścisły do samego wieczora. Wyniósł ten zwyczaj z dzieciństwa. Jego żona po latach wyznała, że jest przekonana, iż ta właśnie praktyka sprawiła, że jako chrześcijanin odczuł wreszcie nieodparte pragnienie podążania drogą doskonałości.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Cztery lata po zaręczynach odbył się ślub. Michele czekał cztery lata i poślubił Marię z wielkiej miłości. Później zabrał ją w podróż poślubną do Neapolu i Pompejów. Udało mu się nawet spełnić jej marzenie: w sanktuarium w Pompejach spotkali się z Bartolomeo Longo.
Ojcostwo zranione
Reklama
Rok później został ojcem Giovanniego. W sumie ich małżeństwo dało światu czwórkę dzieci, z których Bóg powołał do siebie w krótkim czasie aż troje. Giovanni był jedynym chłopcem, kolejno na świat przychodziły córki. Michele od początku małżeństwa bardzo chciał mieć dzieci, Maria nie była pewna. Mimo swojej ogromnej religijności i zaufania, którym darzyła Boga wahała się, macierzyństwo wywoływało w niej lęk. Pierwsze chwile ciąży z Giovannim wspominała jako czas lęku okupionego łzami. Michele nie miał wątpliwości nawet przez chwilę. Był ogromnym wsparciem dla Marii. Strach i obawy żony nie tylko go nie zrażały, ale wyzwalały w nim pokłady nieznanej dotąd czułości i męstwa. Po narodzinach syna otoczył chłopca miłością niemal matczyną. Gdy dwa lata później, zarażony zapaleniem jelita cienkiego i okrężnicy, Giovanni umierał, Michele płakał w głos. Jego ojcowska miłość została zraniona po raz pierwszy.
Jedność w żałobie
Reklama
Po śmierci syna nie uciekł ani w używki, ani w pracę. Cierpiał ogromnie. Nie wiemy bo nie zapisano żadnego świadectwa w jaki sposób poradził sobie z bólem. Nie wiemy, jak przeżywał żałobę. Jednak w książce pt. „Nennolina, sześcioletnia mistyczka” Maria, mówiąc o swoich uczuciach z tego okresu, wciąż używa liczby mnogiej. Nie opisuje tylko swojej rozpaczy, ale mówi: „cierpieliśmy”, „płakaliśmy”, „nasz” Giovanni. To pozwala mieć pewność, że w żałobie Maria nie była sama, był z nią mąż. Nie zarezerwowała smutku dla matczynego serca, ale podzieliła go z sercem taty dziecka. Nie wiemy, które z nich miało większą łatwość w wyrażaniu emocji. Jeśli Michele nie ukrywał łez, to oznacza również, że Maria stwarzała przestrzeń dla jego ojcowskiej żałoby. Dość często zdarza się, że matki po stracie dziecka tak bardzo cierpią, iż rola męża sprowadza się do wyrywania żony z totalnej rozpaczy, a smutek mężczyzny schodzi na dalszy plan. A w małżeństwie państwa Meo nie było dwóch osobnych rozpaczy były żałoba i ból podzielone i opłakane razem, w jedności. To ważne, bo o ile śmierć dziecka sprawiła, że przestali być rodzicami, o tyle jednak nie przestali być małżonkami. To z kolei pozwala na wysnucie wniosku, że śmierć syna nie oddaliła ich od siebie, a wyznana przez Marię radość z oczekiwania na drugie dziecko oznacza, że więź między nimi była naprawdę głęboka.
Psychologowie uczą, że sposób, w jaki matka i ojciec przeżywają żałobę po śmierci dziecka, jest bardzo różny. W dużym stopniu zależy on od tego, jaka jest relacja w związku. Bywa tak, że związek dwojga nie wytrzymuje takiej próby i o ile kobieta zdolna jest „wypłakać” stratę, co przynosi ulgę, o tyle mężczyzna zamyka się w sobie nie tylko przed światem, ale też przed Bogiem i żoną. Michele Meo, żegnając kolejno trójkę swoich dzieci, nie oddalił swego serca ani od Marii, ani od Boga. W jaki sposób udało mu się nie ulec egoistycznej rozpaczy?
Modlił się codziennie
Duchowość Michele Meo, jego życie wewnętrzne, pozostaną dla nas tajemnicą. Nie znamy na razie żadnych zapisków, notatek ani świadectw mówiących o tym, jak układał swoje relacje z Bogiem. Możemy próbować rekonstruować jego zaangażowanie w życie Kościoła na podstawie książki Marii. Jego postawy można odnaleźć wtedy, gdy pojawiają się informacje o tym, w jaki sposób rodzina Meo obchodziła święta Bożego Narodzenia, przyjęcie I Komunii św. przez Antoniettę albo gdy w 1933 r. włączyła się w obchody Jubileuszu Odkupienia, pielgrzymując do kolejnych bazylik, by otrzymać odpust. Michele trzymał wtedy za ręce obie swoje córki, Margheritę i Antoniettę, i odpowiadał cierpliwie na długą listę dziecięcych pytań.
Reklama
Maria wspomina w swoim świadectwie, że mąż modlił się codziennie, chociaż wydawało się, że jego życie wiarą nie płonie, nie zaraża innych. Codziennie też wspólnie odmawiali Różaniec. Nawet gdy ich codzienność osuwała się w przepaść po stracie kolejnego dziecka, Michele nie rezygnował ze swojej praktyki postów przed uroczystością Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny.
Ojcostwo z serca Boga
Państwo Meo byli małżeństwem i rodzicami w latach trzydziestych XX wieku. To nie był czas, w którym ojcowie chodzili do szkół rodzenia, zapisywali się na kursy, np. „Jak być dobrym tatą?”, czy też czytali podręczniki o pielęgnacji niemowląt i wychowywaniu nieposłusznych chłopców. Rola ojca była raczej jasno zdefiniowana przez tradycję i kobiety nie spodziewały się ze strony swych mężów pełnego zaangażowania w zmianę pieluch ani równego podziału obowiązków w opiece nad dziećmi. A jednak we wspomnieniach Marii znajdziemy wiele zdań i opisów sytuacji, z których jasno wynika, że Michele zajmował się dziećmi właściwie na równi z żoną: „Przygotowywał zimne kąpiele, by chłodzić gorączkę”, „nosił córkę przez kilka godzin, gdy spałam wyczerpana z powodu karmienia i braku odpoczynku”, „czuwaliśmy całe noce, zmieniając się co jakiś czas, bo przecież mój mąż musiał chodzić do pracy”, „poruszył niebo i ziemię, by znaleźć nową protezę dla Antonietty”. Michele nie ukończył specjalnego kursu, a jednak wiedział, jak być ojcem i jak nie przestawać nim być, gdy żałoba zdawała się nie opuszczać jego domu.
Za każdym razem, gdy Maria przywołuje dramatyczne chwile śmierci swoich dzieci, jakby w tle, drugorzędnie, pozornie bez znaczenia, wplata zdanie: „W momencie śmierci w pokoju byliśmy tylko ja i mój mąż”.
Reklama
Michele Meo na co dzień pracował w ministerstwie. Pełnił odpowiedzialne i ważne funkcje. A jednak ze wspomnień żony wynika, że nie brakowało go w żadnej z ważnych chwil w ich trudnych doświadczeniach.
Nauka odchodzenia
W książce pt. „Z mądrości chasydów”, cytowanej chętnie przez o. Józefa Augustyna SJ, wielkiego orędownika świadomego i pięknego ojcostwa, jest taki obraz: „Kiedy ojciec chce nauczyć swojego syna chodzić stawia go przed sobą, trzymając ręce w pobliżu jego boków tak, aby nie upadł, i w ten sposób dziecko posuwa się w stronę ojca między otwartymi ramionami. Ale kiedy dotrze do ojca, ten cofa się troszeczkę, rozszerzając ręce i postępując tak dalej, aż dziecko nauczy się chodzić”.
Michele nie mógł nauczyć swoich wszystkich dzieci trudnej sztuki stawiania pierwszych kroków. Nie wprowadził całej czwórki w świat sportu, zdobywania wiedzy, pokonywania życiowych trudności. Można powiedzieć, że Bóg dawał mu dzieci tylko na chwilę, a potem jakby zabierał je pospiesznie do siebie, nie pozwalając się nimi dłużej cieszyć. A jednak nigdzie nie znalazłam informacji o tym, że Michele złorzeczył Bogu albo miał do Niego pretensje. Z pewnością jego serce rozrywał smutek i stawiał wiele pytań, jednak dla nas, po latach, pozostaje tylko pewność, że Michele Meo nie mógł nauczyć dzieci biegać po zielonych łąkach, ale z pewnością ukazał im sens i wartość ludzkiego życia życia, które jest darem, danym choćby tylko na chwilę.
Reklama
Powtórzmy: „Kiedy ojciec chce nauczyć swojego syna chodzić stawia go przed sobą, trzymając ręce w pobliżu jego boków tak, aby nie upadł...”. Kto wie, czy Michele, wychowując przez sześć lat Antoniettę, dziś służebnicę Bożą, nie nauczył jej dużo więcej? W czasie jej postępującej choroby nowotworowej konieczna okazała się amputacja nogi. Oboje i Maria, i Michele bardzo się bali reakcji dziewczynki. Jakie było ich zdumienie, gdy Antonietta oddała nogę Jezusowi, a rok później, na rocznicę ofiarowania, kazała upiec tort i zorganizować małe przyjęcie.
Wielką sztuką i zasługą jest to, że rodzic dba o dziecko i uczy je chodzić, asekurując jego drżące kroki. Jak wielką musi być zasługą wszczepienie w dziecko wiary i nadziei w sens życia, które nie gasną nawet wtedy, gdy musi się ono zgodzić na kalectwo. Rola ojca jest tu kluczowa. To on uczy dziecko przekraczania granic, wprowadza je w świat istniejący poza bezpiecznym domem. Matka zagarnia dziecko do siebie, ojciec pozwala wyfrunąć na zewnątrz. Michele Meo musiał pozwolić i pomóc swoim dzieciom przekroczyć granice życia i śmierci. W krótkim czasie musiał nauczyć je odchodzić do nieba.
Modlitwa ojca
Pewnego dnia Michele zapytał swoją śmiertelnie chorą córkę, Antoniettę, czy bardzo odczuwa ból. Odpowiedziała mu: „Tato, ból jest jak tkanina im silniejszy, tym ma większą wartość”. Gdy wczesnym rankiem 3 lipca 1937 r. cierpiała niewyobrażalnie, powstrzymywał dzielnie płacz i powtarzał akt strzelisty, który jedna z sióstr zakonnych zaleciła mu do odmawiania: „Jezu, Maryjo, Józefie. Wam oddaję moje serce i duszę. Jezu, Maryjo, Józefie, bądźcie ze mną w chwili, gdy konam. Jezu, Maryjo, Józefie, niech przy Was w pokoju oddam ducha Bogu”. Przy ostatnim wezwaniu Antonietta wzięła głęboki oddech i odeszła.
W swoich zapiskach Maria wyznała, że klęcząc przy łóżku Antonietty i trzymając ją za rękę, nie była w stanie wypowiedzieć nawet słowa. „Jeżeli siostry kazałyby mi odmawiać ten akt strzelisty, nie byłabym w stanie” pisała. Do tego potrzebne były wiara, odwaga i męstwo jej męża.
Jednym z marzeń Antonietty było zostać lampką stojącą przed tabernakulum i świecić tam dzień i noc. Przybliżając sylwetkę jej taty Michele Meo mam nieśmiałą pewność, że spalają się tam oboje i córka, i ojciec.