Śmiertelna choroba jest kryzysem dla pacjenta, rodziny, ale także dla osób sprawujących nad chorymi opiekę. Dylematy, porażki, zmagania chorych, rodzin i zespołu hospicyjnego, dramatyczne spotkania z najbliższymi umierających to hospicyjna codzienność. Kapelan i inni członkowie zespołu są świadkami nierozwiązanych spraw osobistych i rodzinnych, oczekiwania pacjentów na swoich bliskich i oczekiwania na śmierć.
AGNIESZKA RACZYŃSKA-LOREK: Kapelan w szpitalu odprawia Msze św., spowiada, przychodzi do chorych z Komunią św. A jaka jest rola kapłana kapelana hospicjum?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
KS. GRZEGORZ WIĘCKOWICZ: Rola kapelana w hospicjum, podobnie jak w szpitalu czy w jakimś domu opieki jest podobna, wynikająca z jego misji. W przypadku hospicjum (zarówno stacjonarnego, jak i domowego), gdzie liczba podopiecznych jest mniejsza, jest więcej okazji do poświęcenia czasu chorym, do rozmowy albo po prostu do pobycia z nimi. Oprócz posługi sakramentalnej wśród chorych ważną rolą jest też tutaj osobisty kontakt z ich rodzinami, czy później z osieroconymi, pomoc dla nich w przeżywaniu żałoby. W przypadku hospicjum posługa księdza nie zamyka się więc w murach budynku i nie ogranicza do czasu opieki nad podopiecznym, ale wykracza o wiele dalej.
Reklama
Zwykło się myśleć, że dobry lekarz to taki, który umie wyleczyć. W hospicjum już się jednak nie leczy, ale przede wszystkim przynosi ulgę. Czego najbardziej potrzeba cierpiącym?
Potrzeby człowieka chorego są tak bardzo różne, jak bardzo różny i indywidualny jest każdy z nas. Jednak najbardziej widoczną potrzebą człowieka (zwłaszcza chorego) jest poczucie bycia kochanym, poczucie bezpieczeństwa, poczucie tego, że w tej konkretnej sytuacji choroby nie jestem pozostawiony tylko sobie samemu, swoim własnym siłom.
Spotyka się więc Ksiądz na co dzień ze śmiercią i cierpieniem. Co Księdzu daje kontakt z pacjentami hospicjum?
Dla mnie, dla człowieka, który sam osobiście przeżył tego typu chorobę spotkanie takie pozwala znaleźć odpowiedź na wiele moich osobistych pytań.
Współczesny człowiek jest skupiony na doczesności, nastawiony na wspinaczkę po szczeblach kariery, gromadzenie dóbr materialnych i odrzucenie cierpienia. Czego każdy z nas mógłby nauczyć się od osób nieuleczalnie chorych, których priorytety życiowe wydają się zupełnie inne?
Reklama
Często diagnoza lekarska brzmi jak wyrok śmierci. Wtedy faktycznie następuje przewartościowanie postaw i priorytetów życiowych. Co więcej, u człowieka chorego pojawia się świadomość, jak nieraz krótki pozostaje czas na pozamykanie, pozałatwianie jakichś ważnych spraw życiowych, jak bardzo cenną jest więc wtedy każda pozostała chwila. Nikt z nas przecież nie wie, nie może przewidzieć, kiedy dla nas nadejdzie taki moment, kiedy znajdziemy się w takiej samej lub podobnej sytuacji, położeniu. Ktoś napisał kiedyś takie słowa: „Nie ma nic gorszego od czasu straconego”. Natomiast sługa Boży, kard. Stefan Wyszyński powiedział: „Ludzie wam powtarzają, że czas to pieniądz, a ja wam mówię: czas to miłość”.
Jeżeli chodzi o sam moment przejścia, to jak do niego przygotowują się ludzie nieuleczalnie chorzy? Co jest w tym przypadku najistotniejsze?
Ten moment przejścia, odejścia jest tak bardzo ważny jak i chwila naszego przyjścia na świat; często bywa tak, że jakiś błąd, zaniedbanie może mieć tragiczne skutki. Warto podkreślić, że to przygotowanie trochę inaczej wygląda w sytuacji człowieka wierzącego w Boga, a inaczej dla tego, kto w Niego nie wierzy. Dla człowieka wierzącego to odejście nie oznacza tylko jakiegoś procesu biologicznego, ale przede wszystkim spotkanie z kochającym nas Ojcem. Dla chorych pozostaje też różny czas takiego przygotowania: jedna z osób jest podopieczną hospicjum już piąty rok, a było i tak, że ktoś odszedł nawet po kilku minutach po przyjęciu pod opiekę.
Szpitalny kapelan jest bez wątpienia jedną z tych nielicznych osób, które wiedzą, co powiedzieć w chwilach, gdy trudno powiedzieć cokolwiek. Co się wtedy mówi, by pocieszyć?
Często jest tak, że słowa jakiegoś pocieszenia bywają zbyt małe, niewystarczające. Dlatego wtedy słowami otuchy staje się nieraz wspólna modlitwa. Bywa też i tak, że tym momentem pocieszenia jest pobycie przy chorym, pomilczenie.
Czy kapłan pełniący ten rodzaj posługi sam cierpi patrząc na cierpienie innych?
Reklama
Nie da się tak do końca uodpornić na widok cierpienia, nie można też się do niego przyzwyczaić.
Czy w tej szczególnej posłudze zdarzają się także wątpliwości?
Pojawiają się najczęściej wątpliwości, czy zrobiłem wszystko co w mojej mocy, żeby temu konkretnemu człowiekowi pomóc w tych ostatnich chwilach, w momencie odejścia.
Czy w Księdza pamięci są jacyś szczególni chorzy, którzy już odeszli?
Każdy człowiek jest inny, a w tym również każdy jest szczególny i wyjątkowy. Od wielu naszych podopiecznych w ciągu tych pięciu lat posługi dużo się nauczyłem. Na długo zapamiętam słowa pewnego podopiecznego, który mi powiedział, że nie zawsze mogę z drugim człowiekiem porozmawiać o Bogu, ale zawsze z Bogiem mogę porozmawiać o tym drugim człowieku.
A spotkał Ksiądz człowieka, który nie pogodził się z Bogiem do końca? Albo takiego, który pojednał się z Nim tuż przed śmiercią?
Reklama
Nie spotkałem się nigdy. Natomiast z definitywną odmową do ostatniej chwili tak. Niektórzy odkładają na nieokreślony czas moment pojednania z Bogiem. Różne są tego przyczyny. Bywa tak, że tego tematu unikają rodziny chorych, żeby jak się to potocznie mówi „chorego nie straszyć”, co jest skutkiem popularnie używanego określenia sakramentu chorych jako ostatnie namaszczenie. Bywa i tak, że to sam chory z różnych powodów o tym nie mówi. Z takich np. powodów pojednanie z Bogiem jest odkładane. Nigdy do końca też nie wiemy, kiedy są już te ostatnie chwile. Były jednak takie sytuacje, że ktoś pojednał się z Bogiem i po kilku chwilach odszedł.
A czy spotkał Ksiądz kogoś, kto w chorobie przeklął Boga?
Nieraz zdarza się tak, że w miejsce słów przekleństwa pojawia się raczej pytanie kierowane do Boga: dlaczego ja, dlaczego taka choroba? Są to więc słowa braku zrozumienia czy bezsilności wobec cierpienia i choroby, a nie przekleństwa.
Jeżeli chory mówi: to cierpienie mnie przerasta, chcę już skończyć, nie chcę dłużej cierpieć, to myśli Ksiądz, że wtedy eutanazja jest rozwiązaniem?
Według mnie eutanazja jest odejściem, ucieczką od problemu, a nie jego rozwiązaniem. Takie słowa typu „nie chcę już dłużej cierpieć” są raczej zwróceniem uwagi na tak trudne osobiste doświadczenia, wołaniem o pomoc człowieka, dla którego diagnoza lekarska brzmi jak wyrok śmierci.
Czy w hospicjach ludzie czekają na cud?
To zależy co rozumiemy pod pojęciem „cudu”: całkowite uzdrowienie fizyczne, ustąpienie choroby czy jej objawów na jakiś czas. Może większym czy ważniejszym cudem dla człowieka staje się pojednanie z Bogiem, może spowiedź po kilkunastu czy kilkudziesięciu latach, a może spotkanie, pogodzenie się z kimś z bliskich, z rodziny, przemiana swojego serca.
A na koniec prośba o osobistą interpretację hasła funkcjonującego w świadomości publicznej od paru dobrych lat. Co znaczą dla księdza słowa: hospicjum to też Życie?
Nie po to człowiek żyje, żeby umrzeć, ale po to umiera, żeby żyć.