Poza granicami kraju w ramach emigracji zarobkowej przebywa już około 3 milionów Polaków. Większość z nich to katolicy. Duża część praktykująca. Mieszkają, pracują, uczą się daleko od domu. Ważne, aby również mieli możliwość rozwijać się duchowo. Pomimo tego, że czasami trzeba pokonać wiele kilometrów, Polak mieszkający np. w Niemczech czy Holandii może uczestniczyć, jeśli tylko chce, w Mszy św. czy różnych nabożeństwach odprawianych w ojczystym języku. Jak sobie radzą nasi diecezjanie na emigracji? Odwiedziliśmy Polaków mieszkających w Niemczech i Holandii, a pochodzących z naszej diecezji. Na ich przykładzie spróbujemy przybliżyć duszpasterstwo organizowane przez Polską Misję Katolicką.
Niemcy
Beata jest pielęgniarką z dyplomami dwóch wyższych uczelni. Zdobyła klasyczne wykształcenie pielęgniarskie, najpierw pięcioletnie Liceum Medyczne w Wałbrzychu i dyplom pielęgniarki, a później studia medyczne na Wydziale Pielęgniarstwa ukończone z tytułem magistra. Uzyskała również wykształcenie ekonomiczne, studiując na Akademii Ekonomicznej na kierunku zarządzanie przedsiębiorstwem. Świetnie prowadzi samochód, ukończyła wiele kursów specjalistycznych, podnosząc swoje kwalifikacje. Wyjazd do Niemiec miał charakter ekonomiczny. Nie było problemów z uznaniem kwalifikacji zawodowych, a tym bardziej z pracą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Pielęgniarki z Polski są rozchwytywane – mówi Beata. – Jesteśmy cenione za wiedzę, kompetencje i zaangażowanie. W porównaniu z niemieckimi pielęgniarkami górujemy przygotowaniem zawodowym. Pacjenci też wolą pielęgniarki z Polski. To cieszy, martwi jedno, że nie ma tego w Polsce – dodaje ze smutkiem. – Dziewczyny są świetnie wykształcone, niektóre z nas robią doktoraty, a zarobki są głodowe. Osobiście długo się wahałam, zanim zdecydowałam o wyjeździe. Jak już dzieci dorosły i wyfrunęły z gniazda, zdecydowałam podjąć wyzwanie. W Niemczech jestem już drugi rok, pracuję w różnych miastach. Pierwszy rok spędziłam niedaleko Frankfurtu nad Menem. Pamiętam, jak w pierwszą niedzielę po przyjeździe poszłam do kościoła na Mszę św. w języku polskim. Kościół niewiele mniejszy od świdnickiej katedry, a ja miałam trudności ze znalezieniem miejsca w świątyni. Sami Polacy. Całe rodziny. I tak co niedziela. Polaków można spotkać wszędzie. Słyszy się rozmowy po polsku w urzędach, sklepach i na parkingach. Przyznam, że byłam zaskoczona, co innego znać statystyki, co innego doświadczyć tego osobiście – zauważa Beata. – Oprócz pielęgniarek, w Niemczech pracują również polscy lekarze. – W przychodni moje badania okresowe przeprowadzał polski lekarz – dzieli się Beata. – Z jednej strony miło spotykać wszędzie rodaków, z drugiej, zadaję sobie pytanie, dlaczego musimy się tułać? Parafia organizuje różne spotkania, z okazji świąt czy odpustu. Integruje nas, Polaków. To bardzo ważne. Często to nas trzyma „przy życiu”. Wielu z nas przecież jest tu samotnych. Chętnie korzystamy z rekolekcji, spowiedzi. Czasami trzeba pokonać 10 kilometrów i więcej. Ale to nie przeszkadza. Dobrze, że są polscy księża – podkreśla.
Reklama
Krystyna z Boguszowa-Gorc przyjechała zachęcona przez Beatę. W Polsce ledwo wiązała koniec z końcem, utrzymując dwie dorosłe córki studentki. Świetnie wykształcona, po studiach i specjalizacji z kardiologii. Niestety, zarobki nie pozwalały zachować płynności finansowej. Miała dokładnie wszystko wyliczone, na bilety na autobus, 3 zł dziennie na żywienie. Studia córek opłacała z pożyczek, pomagali też sędziwi rodzice. Wahała się, już minęła pięćdziesiątkę, bała się zmian. – To była bardzo trudna decyzja – wzdycha Krystyna. – Jechałam ośmielona przez Beatę, ale i tak było ciężko. Praca nie jest dla mnie czy Beaty wyzwaniem ponad siły. Wręcz przeciwnie, pracujemy poniżej naszych możliwości zawodowych, w pewnym sensie marnuje się nasze zawodowe umiejętności. Ale takie tutaj panują zasady, pielęgniarki w Niemczech wykonują o wiele mniej specjalistycznych zabiegów od polskich pielęgniarek. Kiedy dostałam pierwszy przelew z wynagrodzeniem, rozpłakałam się. W tych łzach było wszystko, radość i żal. Docenienie, dowartościowanie, ale i smutek, że w Polsce tego nie ma. Dzięki pracy w Niemczech mogę pomóc córkom studentkom, spłacić pożyczki i nie oczekiwać pomocy od sędziwych rodziców. Cieszy mnie również bliskość „polskiego kościoła”. Prawdopodobnie wypracuję tu emeryturę, do Polski już nie wrócę. Dużo nas w Polsce kosztuje kształcenie, same musimy płacić za specjalizacje, studia. Są to kwoty idące w dziesiątki tysięcy. W Polsce nigdy bym tego nie odzyskała. Z jednej strony wymaga się od nas podnoszenia kwalifikacji, z drugiej, nie ma z tego tytułu większego wynagrodzenia. To nie jest sprawiedliwe, nie dziwię się kolejnym dziewczynom wyjeżdżającym za granicę. Dla nas jest to jednak ostateczność. Każda bez wyjątku chciałaby pracować i żyć w Polsce.
– Od niedawna pracuję w Baden-Baden – dopowiada Beata. – Kiedy poszłam na Mszę św. po polsku do parafii w Rastatt – na przedmieściach Baden-Baden, ksiądz w ogłoszeniach zapowiadał jubileusz parafii i przyjazd w kwietniu specjalnego gościa, bp. Ignacego Deca. Mój biskup! – ucieszyłam się. Prawie 800 kilometrów od domu, a tu taka niespodzianka.
Holandia
Tomek z Wałbrzycha od dawna uprzedzał rodziców, że ciągnie go do świata. Zapowiadał, że jak tylko nadarzy się okazja, to wyjedzie. Nie miał jeszcze dwudziestu lat, kiedy wyjechał do Belgii. Po sześciu miesiącach przeniósł się do Holandii. Tegoroczne święta spędził wraz z rodziną, którą zaprosił z Polski. Była więc siostra z mężem i rodzice. Do Holandii już wcześniej zabrał swojego czworonożnego przyjaciela, trzyletniego owczarka belgijskiego.
– Tomek jest bystry, inteligentny i pracowity, przyjechał wraz z grupą trzydziestu osób – opowiada jego szef i przyjaciel, Marek ze Zgorzelca, od ośmiu lat w Holandii. – Z tej grupy został tylko Tomek i jeszcze jeden chłopak. Pozostali sami nie wiedzieli, po co przyjechali, po zabawę, łatwy zarobek? Trudno wyczuć, ale już ich nie ma – krótko kwituje Marek.
Szef Tomka ukończył studia telekomunikacyjne, w Polsce próbował zawodowo się rozwijać, ale bez powodzenia. Na przeszkodzie stawał fakt, że nie miał „siły przebicia”.
Reklama
– Wyjazd za granicę to ostateczność – jasno określa Marek. – Ale, co zrobić.
Tutaj poznał swoją małżonkę, Basię z Podkarpacia. W Polskiej Misji Katolickiej pobierali nauki przedmałżeńskie i przygotowywali się do ślubu.
– Do kościoła mamy prawie czterdzieści kilometrów, ale chętnie pokonujemy tę odległość. Pomimo tego, że na miejscu mamy parafię katolicką, holenderską, to wolimy Msze po polsku.
Mieszkają na północy Holandii, ok. 60 kilometrów od Amsterdamu. Od trzech lat mieszka tam również Kasia z Kłodzka, jej syn Marcin przygotowuje się do Pierwszej Komunii św. Uczęszcza do holenderskiej szkoły katolickiej, które w Holandii są bardzo cenione. W każdą niedzielę jeżdżą do Misji na Mszę św.
– Pamiętam, jak podczas Mszy zbierano tradycyjną tacę – wspomina Tomasz – kościelny przeszedł raz z tacą, po czym wziął drugą i raz jeszcze zebrał. Jedna kolekta była dla parafii holenderskiej, za to, że nas przyjmuje w swojej świątyni, druga na potrzeby naszej polskiej Misji. Wiadomo, nie mamy swoich świątyń, korzystamy z gościnności. Dobrze, że jest opieka duszpasterska z Polski. Cieszy też, że podczas przygotowań do świąt na stronach parafii są zamieszczane rekolekcje internetowe. Księża chodzą też po kolędzie – uśmiecha się Tomek. – To dla nas bardzo ważne, że mamy takie możliwości. Owszem, bez samochodu nie ma szans dotrzeć, bo czasami trzeba pokonać nawet osiemdziesiąt kilometrów, by uczestniczyć w Mszy św. po polsku – zauważa.
Na terenie Holandii jest pięć polskich parafii: Amsterdam, Breda, Rotterdam, Utrecht i Meterik. Choć Holandia nie jest duża, to jednak dotarcie wymaga posiadania pojazdu. Opiekę duszpasterską nad Polakami w Holandii sprawują księża z Towarzystwa Chrystusowego dla Polonii Zagranicznej.