Jakże odmienną była wówczas atmosfera świąteczna, od tych wszystkich
poprzednich, które zapamiętałam. W warunkach okupacji trudno było
o nastrój prawdziwie świąteczny, a jednak nie można było pominąć
tego okresu zupełnie obojętnie. Materialna sytuacja Polaków nie pozwalała
na zachowanie tradycji związanych z przyrządzaniem potraw wigilijnych,
ale nie było to najważniejsze. Przeżycia ostatnich kilku miesięcy
po zakończeniu wojny obronnej, świadomość niewoli i poniżenia nie
stwarzały radosnej i pełnej oczekiwania atmosfery przed nadchodzącymi
Świętami.
Wieczór wigilijny upłynął w smutku, pełen bolesnych wspomnień
o tych, którzy po kampanii wrześniowej nie powrócili do domu. W czasie,
gdy kraj pogrążony był w beznadziejnej sytuacji składanie sobie życzeń
przy opłatku stawało się bezsensowne i jakby wymuszone przez samą
tradycję. Najczęściej łamano się opłatkiem w ciszy nabrzmiałej bólem;
na biały opłatek spadła niejedna gorąca łza. W kościołach odprawiano
Pasterkę, postanowiłam pójść także.
Do kościoła Ojców Karmelitów Bosych na Persenkówce, zbudowanym
na kilka lat przed wojną zdążali wszyscy okoliczni mieszkańcy. W
drodze do kościoła spotkała nas burza śnieżna tak potężna, że musieliśmy
się trzymać za ręce, żeby się nie pogubić. Olbrzymie płaty śniegu
zasypywały twarze, wciskały się do oczu i ust. Pokonywaliśmy tę drogę
z odrobiną humoru jak przystało na tak młody wiek. Zmęczeni, obsypani
śniegiem dobrnęliśmy do klasztoru.
Świątynia dość pokaźnych rozmiarów była wypełniona po
brzegi. Rozpoczęta Msza św. i obecność takiej ilości ludzi dawała
złudzenie normalnej sytuacji. Mszę św. celebrował przełożony zakonu
o. Bolesław w asyście innych kapłanów. Do serc napływała fala ciepła
i rozrzewnienia, gdzieś na dalszy plan odeszła smutna rzeczywistość.
Kiedy zabrzmiała kolęda Bóg się rodzi, śpiewano z taką siłą jak nigdy.
Stałam w znacznej odległości od ołtarza, w pewnej chwili
raczej wyczułam, że dzieje się coś dziwnego w kościele. Z krużganków
nad lewą nawą kościoła leciały kule śniegowe w kierunku ołtarza i
odprawiającego Pasterkę kapłana. To obecni mieszkańcy klasztornych
pomieszczeń - sowieccy sołdaci uprawiali tę dziką zabawę. Wśród obecnych
zapanowała konsternacja, przycichła na moment kolęda. Opanowanie
i spokój kapłana udzieliły się wszystkim, pieśń zabrzmiała z jeszcze
większą mocą. Jeszcze przez chwilę kule śniegowe leciały, niejednokrotnie
godząc w kapłana. Mokry śnieg rozsypywał się i topił zostawiając
mokre plamy na stopniach ołtarza. Kolędy płynęły jedna po drugiej
jak zawsze, śpiewano je tylko głośniej niż kiedykolwiek, bo głośno
też biły nasze serca i coś burzyło się w naszych myślach, coś co
trudno było określić, sprecyzować.
Opustoszała świątynia, pogasły światła, z dobrą nowiną,
że Bóg się narodził wracaliśmy do domów, tym razem pełni niepokoju.
Burza śnieżna ustała, wszystkie drogi zasypane białym
puchem dawały złudzenie ciszy i spokoju, ale w tę Świętą Noc prześladowało
nas przeczucie czegoś najgorszego, co miało niebawem nastąpić.
Pomóż w rozwoju naszego portalu