W przepięknym Psałterzu Dawidowym Jana Kochanowskiego, na którym wychowały się całe pokolenia Polaków, czytamy: "A bojaźń Boża początkiem mądrości". Te słowa wprowadzają nas w sedno kwestii: czym jest
bojaźń Boża? Jest ona całkowitym przylgnięciem do najlepszego Ojca i wyrażeniem tego w codziennym życiu, poprzez wierność pełnieniu Jego woli. Na tym zasadza się fenomen cywilizacji chrześcijańskiej.
Czytając historię Europy, dostrzegam jej wielkość, doniosłość, trwanie. Ten czas określają niektórzy stwierdzeniem: Ewangelia rządziła państwami. W wielu narodach bywali na najwyższych szczeblach władzy
ludzie tej miary, co: św. Jadwiga, św. Kazimierz, król Jan Sobieski... Podziwu godna jest ich wiara, przywiązanie do Kościoła katolickiego. Ktoś pięknie powiedział: "Królowie, którzy przyczynili się do
wzrostu kultury europejskiej, bali się Boga". Bóg zajmował poczesne miejsce w ich życiu osobistym, społecznym. Tamte czasy przy całej swej złożoności nie były całkiem takie do niczego, jak chcą niektórzy.
Śmiem twierdzić, że ówczesne warunki, stan rozwoju cywilizacyjnego, były bardziej humanitarne niż dziś. To tylko propaganda określonych kierunków politycznych zadbała o ich taki podły obraz. Pamiętam
ze swych dziecięcych lat opowieści żołnierza carskiej armii, który opowiadał, jak to było w Rosji za cara. Ja nie mam zamiaru gloryfikować kogokolwiek, chodzi mi historyczną prawdę.
Skąd to wynikało, co za tym stało? W powszechnym szacunku był Bóg, do Niego wszystko było odnoszone i było dobrze. Ale zwłaszcza w schyłkowym okresie dały się poznać i zakusy złego. Stąd to św. Tomasz
Morus wołał: "Nie wolno oddzielać człowieka od Boga ani polityki od moralności". We wprowadzeniu do życia św. Franciszka Salezego czytamy: "Błędem jest zatem, niemal herezją, usuwanie pobożności z wojskowych
koszar, z rzemieślniczych warsztatów, z dworu książąt, z mieszkań małżonków". Z całą pewnością chodzi tu o pobożność prawdziwą, nieudawaną, tym bardziej na pokaz. Chodzi o chrześcijaństwo takie, jakim
ono jest. Bo chrześcijaństwo gwarantuje poszanowanie osoby ludzkiej, przetwarza świat w duchu wiary. Z kontekstu powyższej wypowiedzi wynika, że każda epoka potrzebuje troski o pobożność we wszystkich
sferach życia społecznego.
Dlaczego dziś nasi rządcy tak bardzo dbają, by nie przyznawać się do Boga? Wprost oficjalnie deklarują swą niewiarę. Czyżby jako specjaliści od doczesności, tak bardzo dniem codziennym pochłonięci,
nie widzą nic po za nią? Dlaczego? Wtedy, gdy ogranicza się do doczesności, nie myśli się o tej drugiej stronie ludzkiej egzystencji. Co za tym idzie, wykluczenie tamtej rzeczywistości pozwala na swobodę
w doczesności. Aż do stanu powiedzenia: "Hulaj duszo, piekła nie ma!". A więc robią, co tylko chcą, byle im dobrze było. Tak tylko można rozumieć zachowania wielu decydentów opływających w dobra, nie
baczących na rosnącą przepaść z biedotą.
Ktoś może powie, że księdzu się marzy rządzenie? Broń Boże! Inne sprawy, ważniejsze na księdza czekają - "żniwo wielkie, a robotników ciągle mało". Dopowiem, że osobiście brzydzę się tymi, co biegać
by mieli po dyrektywy do Kurii czy na plebanię, bo to nie ta płaszczyzna. Chodzi mi oto, by katolicy świeccy mieli swój głos również w tej kwestii. Co za tym idzie, bali się Boga, a nie pokazywali, że
się Go boją.
Czy Polacy zasłużyli na to, aby większość rządzących pochodziła z ateistycznego nurtu? Co za tym stoi, iż taki stan rzeczy jest w Polsce, kraju, gdzie ponad 90 % narodu to katolicy. Pytano mnie kiedyś
w Belgii, dlaczego Polacy - katolicy wybierają prezydenta niewierzącego? Wtedy nie umiałem odpowiedzieć. Dziś wiem, że wybór to machina, którą się uruchamia, za którą stoją różni ludzie, stronnictwa,
a często wielkie pieniądze, interesy. Istotny też jest kontekst geopolityczny, uwarunkowania historyczne. A może Polacy najzwyczajniej na to zasłużyli? A może najzwyczajniej zbyt krótka nasza pamięć historyczna,
że tak wybieramy?
Kolega, który w tym roku chodził z wizytą duszpasterską w Łodzi, opowiadał mi, że w tym roku nie było wiele rozmów o polityce - narzekania na tych rządzących. Parafianie nabrali wody w usta. Bo jak
narzekać na swoich, tym bardziej, że widzą, co jest, jak się sprawy mają.
Bojaźń Boża z pewnością służy lepiej ludzkiej sprawie. Chciałbym doczekać tych czasów, że rządzący naszym krajem będą szli w szpalerze do Komunii św., w przemówieniu będą się spontanicznie odwoływać
do prawdziwych wartości - Boga. Na to jednak potrzeba czasu. Tak jak potrzeba było aż 40 lat wędrowania po pustyni Narodu Wybranego, który wyszedł z niewoli egipskiej, by mógł wejść godnie do Ziemi Obiecanej.
Wiem, że i nam trzeba na to lat, "kołowania po pustyni", dla oczyszczenia tego plemienia. Świadom jestem, że wówczas będą ludzie spokojniej słuchać wiadomości. A nawet, gdy będą trudności w kraju, będą
one przeżywane ze świadomością, że trudne czasy dla wszystkich nastały. By tak było, trzeba, by wykształciła się inteligencja, która honor będzie miała i Boga będzie się bała. Jest to bardzo potrzebne
i dziś możliwe do zrealizowania.
Pomóż w rozwoju naszego portalu