Ot, mieścina dosyć mała.
W niej uboga chatka stała.
Przed tą chatką ludek spory,
A przed ludkiem jakiś chory.
Zewsząd słychać głośne krzyki:
Zrobić przejście! Paralityk
Jest niesiony do Jezusa!
Jednak tłumek się nie rusza.
Tego kogoś czterech niosło.
Do tej pory pruli prosto,
Próbowali iść taranem,
Ale drzwi zablokowane.
Nic im z tego nie wychodzi,
Bo tłum nie chce się rozchodzić!
Jeden z czterech, dekarz z fachu,
Wpadł na pomysł: - Może w dachu
Dziurę zrobić okrąglutką,
Potem spuścić go... cichutko.
Długo nad tym nie radzili,
Otwór w dachu wydrążyli.
Jezus, widząc, co się dzieje,
Do rozpuku aż się śmieje.
- Wiara wasza jest ogromna
I zasługa to bezsporna,
Więc... wyleczę leżącego.
Potem szepnął do chorego:
- Grzechy ci się odpuszczają!
Lecz się to nie spodobało,
Tym, co Księgi Święte znali.
I tak w duchu rozmyślali:
- Co on mówi?! Przecież z grubsza
grzechy tylko Bóg odpuszcza!
Znając myśli ich, powiedział:
- Żeby każdy z was tu wiedział,
Że Ja jestem Syn Człowieczy
I wybaczam wszelkie grzechy.
Cóż mam, ludzie, mu powiedzieć!
Ja odpuszczam?! Przestań leżeć?!
Nikt z was mi nie odpowiada?
- Zatem mówić mi wypada:
Wstań człowieku, idź do domu,
I nie tłumacz się nikomu.
A on wstał i zabrał łoże.
Szybko znalazł się na dworze,
Bo się tłumy rozstąpiły.
Tak tym zadziwione były
Odpowiedzcie, małe smyki,
Któż to taki paralityk?
Pomóż w rozwoju naszego portalu