Nie Powązki ani Osobowicki czy krakowskie Rakowice, by wymienić największe z polskich nekropolii, lecz Wilkowyja, choć nieporównywalnie mniejsza od wymienionych, kryje w sobie prochy milionów ofiar niemieckiego ludobójstwa, które byli więźniowie obozów koncentracyjnych zebrali z pól usłanych męczeństwem i złożyli w niszy, u podnóża Pomnika Ofiar Obozów, w nadziei, że wśród tych popiołów znajduje się cząstka zamordowanego ojca, zagłodzonej matki, straconego brata, jedynego syna, najlepszego przyjaciela...
Reklama
Ów cel, by upamiętnić w świadomości rzeszowian tragiczny los, który w XX wieku człowiek zgotował człowiekowi, poruszył wyobraźnię dwóch gimnazjalnych przyjaciół, a zarazem byłych więźniów niemieckich obozów – Zbigniewa Bendkowskiego i Józefa Szajny. – Kiedy spotykali się u Zbyszka – wspomina Stanisława Imiołek, była więźniarka Pustkowia, Ravensbrück i Oranienburga – całymi godzinami, do późna w nocy, opowiadali o życiu obozowym, nie mogli się od tego uwolnić, choć minęło ponad 30 lat od wyzwolenia. Chcieli uczcić swoich szkolnych kolegów aresztowanych 1 maja 1940 r. i wywiezionych sześć tygodni później w pierwszym transporcie z Tarnowa do Auschwitz. Tych, którzy nie doczekali wolności, którzy zostali zatopieni w ostatnich dniach wojny na statkach śmierci, którzy nigdy nie powrócili w rodzinne strony – wspomina. Z tego pragnienia, z zobowiązania wobec zmarłych przyjaciół i wszystkich, którzy stali się ofiarami bestialstwa, zrodziła się myśl, by wybudować pomnik – symbol pamięci i miejsce modlitewnej zadumy pokoleń narodów polskiego i niemieckiego, wszak przy pomniku hołd składały delegacje młodzieży z Bielefeldu, partnerskiego miasta Rzeszowa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wcześniej byli więźniowie gromadzili się na Starym Cmentarzu w Rzeszowie, przy grobie rodzinnym swego obozowego kolegi, Karola Karpa, o którym tylko mała tabliczka przypominała, że zginął jako ofiara Golgoty Zachodu. W kilka miesięcy 1983 r., przy niesłychanym zaangażowaniu Zbigniewa Bendkowskiego, zebrano datki na budowę pomnika według projektu wybitnego artysty, prof. Józefa Szajny, na które składali się byli więźniowie i mieszkańcy Rzeszowa. Do współpracy przy budowie pomnika włączyli się aktywnie inni kacetowcy, którzy z zapałem podchwycili myśl głównych pomysłodawców. Wśród nich: Józef Lewicki, żołnierz ZWZ-AK i były więzień Pustkowa i Sachsenhausen, który poszukiwaniu dobrego budulca na monument jeździł aż na Kielecczyznę, oraz Tadeusz Imiołek, więzień Auschwitz, który czynił starania, by uzyskać miejsce na Wilkowyi i pozwolenie na budowę. Z czasem przyszedł pomysł, żeby wokół pomnika utworzyć kwaterę na miejsce wiecznego spoczynku dla ocalałych byłych więźniów. – Chcieliśmy spocząć w jednym miejscu, obok siebie – kontynuuje Pani Stanisława – bo złączył nas wspólny los i jedna zraniona okrutnym doświadczeniem dusza.
Wraz z budową Pomnika Pamięci Ofiar w zamyśle jego twórców powstał zamiar ufundowania sztandaru dla rzeszowskiego oddziału Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych. W atmosferze uroczystości kanonizacyjnych męczennika obozu Auschwitz – o. Maksymiliana Kolbego – rzeszowscy kacetowcy przyjęli projekt sztandaru według koncepcji prof. Józefa Szajny z wizerunkiem św. Franciszkanina, gdyż – jak podkreśla Pani Stasia – był on naszym duchowym przewodnikiem i opiekunem. Uroczystość odsłonięcia i poświęcenia pomnika oraz sztandaru odbyła się 11 czerwca 1983 r. w nawiązaniu do rocznicy deportacji pierwszego transportu więźniów do KL Auschwitz. Mszy św. polowej przewodniczył ks. Walenty Bal. Po nabożeństwie odbył się apel – wspomina Pani Stanisława – podczas którego, przy wezwaniu ofiar poszczególnych obozów, ocalali więźniowie składali w piwniczce, przed pomnikiem, prochy umieszczone w specjalnych, opisanych szkatułkach, które wcześniej przywieźli z niemieckich obozów rozsianych w Niemczech, Polsce i Austrii. Szkatułki te otrzymywali z rąk harcerzy, którzy niby relikwie trzymali je w dłoniach przez całe nabożeństwo, jakby w geście, że pamięć o historii ofiar obozów koncentracyjnych leży w rękach młodzieży i przyszłych pokoleń.
Nie mniej symboliczne było odsłonięcie pomnika, dokonane przez panią Grossmanową, matkę Antoniego, jedynego syna, zatopionego na godziny przed wyzwoleniem w Zatoce Lubeckiej, oraz jego przyjaciela Zbigniewa Bendkowskiego, który z matką swego przyjaciela połączył pamięć o cierpieniu jej syna, swoim i wszystkich umęczonych przez zbrodniczy system narodowego socjalizmu. Po 35 latach od wybudowania pomnika i ufundowania Sztandaru Oświęcimskiego Panią Stanisławę – jedną z sześciorga żyjących w Rzeszowie byłych więźniów – ogarnia refleksja: – Mam satysfakcję, gdy widzę na Wszystkich Świętych tłumy rzeszowian z dziećmi pod naszym pomnikiem, bo wiem, że nasz trud się opłacił, że dziesiątki płonących zniczy świadczą, że pamięć o ofiarach obozów jeszcze się tli, choć w społecznym przekazie mówi się o nas coraz mniej. By światło pamięci płonęło wciąż w sercu Wilkowyi, Pani Stasia – 95-letnia i schorowana – przyszła w przeddzień 11 Listopada, o zmroku, przed pomnik, aby z wnuczką, żoną i córką swych obozowych przyjaciół: Haliny Lewickiej i Małgorzaty Szymańskiej, w asyście żołnierzy 1. BSP i ks. Józefa Kandefera z załęskiej parafii, odmówić Koronkę do Miłosierdzia Bożego i Wieczne odpoczywanie... dla spokoju duszy Męczenników Polskiej Niepodległości. Ich sztandar ponieśli przed ołtarz dziękczynienia za stulecie wolności rzeszowscy strzelcy z klas im. mjr. Aleksandra Szymańskiego X LO, by dać wyraz, że pamięć o nich nie zaginie, kiedy my żyjemy!