Nie wiem, czy strajkujący nauczyciele – wprzęgnięci przez nauczycielskie związki zawodowe (poza Solidarnością) w kampanię wyborczą totalnej opozycji – już mają poczucie, że szantażem strajkowym w okresie egzaminów strzelili sobie w kolano, czy też dopiero dojrzewają do takiej refleksji.
Nawet jeśli ich postulaty są słuszne (choć trudno akceptować tzw. urawniłowkę przy wzroście płac), to istnieją granice, których przekraczać nie powinni. To zresztą dotyczy wszystkich grup społecznych czy zawodowych. Przekroczenie tych granic powoduje, że strajk, choćby w najsłuszniejszej sprawie, owszem, zawsze jest wyzwaniem dla władzy, ale przede wszystkim staje się nieznośnie dolegliwy dla społeczeństwa, co powoduje, że swoje niezadowolenie w pierwszej kolejności zwraca ono przeciw strajkującym.
Na sygnał braku akceptacji społecznej dla szantażu strajkowego nauczyciele powinni być bardziej wyczuleni niż na koniunkturalne wsparcie opozycji oraz sprzyjających jej mediów czy celebrytów. Zwłaszcza tych, którzy żadnych studiów nie pokończyli – ba, niektórzy nawet maturą nie mogą się pochwalić, za to wiedzą, co pokazać, czym machnąć i jakim bon motem błysnąć, by zgarnąć nieprzyzwoicie wysokie apanaże. Dzisiaj ich krokodyle łzy nad nauczycielską niedolą to szczyt hipokryzji.
Pomóż w rozwoju naszego portalu