Reklama

Rodzina

Niech Tatuś w niebie działa

Oli i Marcinowi w lipcu rodzi się dziewiąte dziecko – Benedykt. Przyjmują je z ogromną radością i wdzięcznością. Ale ich mieszkanie we Wrocławiu z przyjściem na świat kolejnej osoby znowu się kurczy

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Ogromnym wsparciem dla nich jest 500+, jednak z oczywistych względów na całą rodzinę pracuje jedna osoba – Marcin. Nie stać ich na wynajęcie czegoś odpowiedniego. Do tej pory zajmowali mieszkanie przyznane im przez miasto. Od dwóch lat, bezskutecznie, starali się o nowe. Dziesiątki pism wysłanych do rzecznika ds. rodziny przy prezydencie Wrocławia oraz próba spotkania z prezydentem nie przynosiły rezultatu.

„My już się poddaliśmy, bo byliśmy wszędzie, gdzie to możliwe, jeśli chodzi o drogę urzędową. Więc teraz niech działa Tato. Zrobiliśmy, co było w ludzkiej mocy. Teraz niech to będzie cud od Taty w niebie”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Dociera do mnie taka wiadomość. I choć nie znam osobiście Oli i Marcina, postanawiam do nich jechać. Może uda mi się jakoś pomóc? Mam czwórkę dzieci, mieszkam w Danii, a to przecież moja siostra z tej samej wspólnoty – z Drogi Neokatechumenalnej. Wydaje mi się, że jestem szczęściarą, bo mam spory dom i wystarczająco dużo pieniędzy. Potrafię sobie wyobrazić, jak może być zmęczona kobieta, która na niewielkiej przestrzeni opiekuje się dziewięciorgiem dzieci. Ruszam w drogę.

Nim docieram do Wrocławia, okazuje się, że Tatuś w niebie już wszystko załatwił, a moja chęć pomocy wydaje się śmieszna w porównaniu ze wsparciem duchowym, które otrzymuję od tych niewiarygodnie oddanych Bogu ludzi. Kiedy wchodzę do ich domu, od progu uderza mnie prostota, w której żyją. Ale też radość dzieci, ich otwartość. Ze wzruszeniem patrzę, jak pięknie potrafią się dzielić tym, co otrzymują.

Życie w obfitości

Oczekuję narzekania na warunki mieszkaniowe, tymczasem wysłuchuję słów wdzięczności za to, co otrzymali od Boga. W tym skromnym mieszkaniu spotykam szczęśliwe dzieci, radosnych ludzi, którzy dziękują za wszystko, co mają, z niekłamanym blaskiem w oczach. – Tekst do gazety? O nas? – dziwi się Ola. – Ależ ja nie mam żadnych zasług! Zgadzają się jednak opowiedzieć o sobie – na chwałę Boga, nie swoją.

Reklama

– Najpierw byliśmy siostrą i bratem we wspólnocie. Dużo o sobie wiedzieliśmy i nie pałaliśmy do siebie żadną miłością – zaczyna swoją opowieść Ola.

Poszła na katechezy, bo jako dziecko widziała, jak rozsypywało się małżeństwo jej rodziców. Było coraz gorzej. I wtedy zostali zaproszeni na katechezy, które otwierają wejście na Drogę. – I wówczas to małżeństwo się odnowiło, przyszły na świat nowe dzieci, moi bracia. Na co dzień widziałam owoce tego, że rodzice byli we wspólnocie. Dla mnie więc naturalne było pójście na katechezy, kiedy miałam 15 lat, bo też chciałam takiego szczęścia, życia w obfitości. Wiedziałam, że wówczas będę syta życiem. I tak się stało. Pan Bóg – Ola uśmiecha się serdecznie – teraz rzadko mówię: Pan Bóg, raczej mój Tata, Tatuś, bo wówczas zaczęłam Go poznawać jako ukochanego Tatę, który do niczego mnie nie zmusza – dał mi to życie w obfitości. I do niczego nie zmuszał. Na przykład żeby mieć kolejne dzieci! On zawsze czekał na moje „tak”, na ten moment, kiedy będę gotowa. Zapraszał mnie do czegoś, ale ja zawsze mogłam powiedzieć „nie”. Wiele łask od Niego przyjęłam, ale wiele też zmarnowałam. Mimo to jestem pewna, że Jezus mnie kocha, taką właśnie – słabą. Zawsze mi też pokazywał, że jest Panem życia. Czworo naszych dzieci jest w niebie.

Z ciemności do Światła

historia Marcina była zgoła inna. Jego rodzina się rozpadła, kiedy był małym chłopcem. – Nie miałem dobrych wzorców, rodzina kojarzyła mi się z cierpieniem. Z Kościołem nie mieliśmy nic wspólnego. Jedynie babcia modliła się za mnie Różańcem. Gorąco, mocno. I ta jej modlitwa mnie uratowała.

W młodości dotknął ciemnej rzeczywistości. Obracał się w środowisku zespołów heavymetalowych, grał w jednym z nich, muzykę z mocno antychrześcijańskim przesłaniem. – Na jednym z koncertów kolega na scenie zaczął wzywać szatana. Gdzieś głęboko w sercu poczułem, że to przegięcie. Zrozumiałem, że dłużej nie można tak żyć. Od imprezy do imprezy, od koncertu do koncertu. I w tym momencie życia zastały mnie katechezy. Wszystko zaczęło się zmieniać na lepsze.

Reklama

Marcin wie, że gdyby nie Kościół, nie wspólnota, ta rodzina by nie zaistniała. Był zbyt poraniony, odrzucony. Chciał żyć tylko dla siebie. – Czasem, gdy jest mi trudno, bo życie z dziewiątką dzieci nie jest sielanką, wspominam czasy młodości. Ale szybko się z tego otrząsam, bo teraz życie jest trudne, ale prawdziwe. Tamto było oszustwem. Relacje z młodości były oparte na zainteresowaniach, muzyce. To nie może przetrwać. Teraz moje relacje w rodzinie są oparte na Chrystusie.

– Nie mieliśmy wspólnych zainteresowań – śmieje się Ola. – Ja – muzyka barokowa, Marcin – mocny rock. Ja – studentka germanistyki, on – wykształcenie zawodowe. Ale gwarancją dla mnie, że mamy być małżeństwem, były pewne fakty i słowo Boże. Ono zawsze jest dla mnie gwarancją prawdy.

Zaakceptowała miłość do Marcina i przyjęła jego miłość.

Bez Boga – bez szans

Rodzi się Ela. Chora. Jako dziecko musi przejść wiele operacji, zabiegów. Ola rezygnuje ze studiów, żeby zająć się córką. Potem na świat przychodzi Adam. Szef Marcina dziwi się, że decydują się na kolejne dziecko, kiedy pierwsze jest chore. Jego sugestia idzie dalej – dlaczego w ogóle się na nie zdecydowali zamiast dokonać aborcji. Następnie na świat przychodzi Rafał, który też musi przejść operację. Później rodzą się Dorotka, Ewa, Kasia z wadą serca i Agnieszka.

– Z jednej strony otworzyliśmy się na życie, z drugiej – zaczęłam narzekać, utyskiwać, jak mi ciężko – wspomnina Ola. – Nie akceptowałam wówczas swojego krzyża. Te narzekania przeniosły się na wspólnotę. Przestałam chodzić na Liturgię Słowa, sobotnią Eucharystię. Nie dlatego, że nie miałam czasu i siły, tylko z premedytacją. Nie lubiłam jednej osoby i tę nienawiść w sobie podsycałam. I wtedy zaczął się w naszym życiu poważny kryzys.

Reklama

W tym czasie Marcin podupadł na zdrowiu, odezwały się w nim demony przeszłości i zaburzenia depresyjno-lękowe. – Mamy takie doświadczenie, że jak Bóg odejmie swoją rękę – nie dlatego, że się na nas gniewa, ale dlatego, że my tej Jego pomocy nie wzywamy – to wszystko zaczyna się walić. A zaczyna się od niezgody na to, co przychodzi. Na trudy, na choroby dzieci – zdradza Marcin. – Jeden z zakonników powiedział mi wówczas, że jestem atakowany przez diabła, bo on nienawidzi życia i rodziny: „Bez Boga będziesz bez szans”. A ja w swojej naiwności myślałem, że wszystko wezmę w swoje ręce. Tak wziąłem, że sprowadziłem na rodzinę okropne cierpienie. Myślałem, że będę twardzielem. Śmieszne. Teraz wiem, że jak Bóg nie pobłogosławi, to nie będę żadnym twardzielem. Niczego nie dokonam o własych siłach.

Nic się nie stało

– Ten stan beznadziei, kryzysu trwał pół roku – wspomina Ola. – Kiedy Marcin leżał pod choinką bożonarodzeniową, wijąc się w swoich depresyjnych cierpieniach, a ja czułam się samotna we wszystkim, co robiłam, wyszłam z domu z zamiarem, że do niego nie wrócę. Agusia, nasze siódme dziecko, miała wówczas pół roczku. Nagle pomyślałam sobie: Ja jestem z tym człowiekiem? To jest jakaś bzdura! Do tego mam z nim dzieci? To chrześcijaństwo to jakaś mistyfikacja!

Zastanawiała się: Do rodziców nie wróci, bo bez męża jej nie przyjmą. Dawno powiedzieli, że gdyby mieli jakieś rodzinne kłopoty, to może przyjść tylko z mężem, sama nie. Pieniędzy nie miała, żeby gdzieś wyjechać.

– I w ten zimowy wieczór „coś” zaprowadziło mnie do paulinów. To jest nasza rodzima parafia. Weszłam do kościoła wściekła na cały świat. Opierałam się bardzo, ale stanęłam w kolejce do konfesjonału, żeby ksiądz mi coś powiedział, rzucił jakieś światło na moje życie. Bo to moja ostatnia deska ratunku. Bo nie mam do kogo pójść. W konfesjonale siedział ks. Maksymilian, który jest egzorcystą. Wysłuchał mojego płaczu, jęku i powiedział: Teraz dam ci rozgrzeszenie i się nad tobą pomodlę. A ja byłam rozczarowana w sercu: Przecież przyszłam po jakieś słowo! Żeby mi ksiądz wyjaśnił sens tego życia, które mam. Ale ks. Maksymilian się za mnie modlił, egzorcyzmował, modlił się o Ducha dla mnie, bo stwierdził, że byłam nękana. Miał rację. Po tym wszystkim doświadczyłam obecności Chrystusa, przytulił mnie do serca i powiedział: „Nic się nie stało. Ja cię kocham. Nie pamiętam, co zrobiłaś. Ja ci wszystko przebaczam”. To był Jezus Miłosierny.

Reklama

Wróciła do domu całkiem odmieniona. Marcin powiedział, że jej twarz była inna. – Warunki w domu były te same, a nawet gorsze, bo był jeszcze większy bałagan, dzieci marudziły jeszcze bardziej, bo były bardziej głodne niż wtedy, kiedy wychodziłam – wspomina Ola. – Ale wszystko mnie zachwycało! Dostałam siłę bawołu, wszystko mogłam robić, sprzątać, gotować, wynosić śmieci. To było namacalne dotknięcie Jezusa. Po tej niezwykłej spowiedzi powiedziałm Jezusowi: „Chcę Ci się cała oddać”.

Ola przyznaje, że wraca czasem do swoich bożków, bywa zdenerwowana na dzieci, ale jak słucha słowa Bożego, to jej serce pała. – Świat mnie wcale nie pociąga, jego błyskotki. Śmierć nie jest dla mnie czymś strasznym. Mogę żyć, mogę umrzeć, tylko żeby być z Jezusem. Doznanie miłości od męża, od dzieci jest piękne, ale ta miłość, z którą Jezus wtedy do mnie przyszedł, tej miłości nie da się niczym zastąpić... Jestem słaba. To nie jest tak, że jak coś kroję w kuchni, to zawsze wyśpiewuję psalmy. Nadal jestem grzeszna, brak mi pokory.

Tata się pod tym podpisuje

Po tym doświadczeniu wrócili do wspólnoty. – Ja muszę słuchać słowa Bożego. Ono mnie ratuje – oznajmiła Ola. – Jak go nie słyszę, umieram, i wszyscy wokół. – Wtedy, w tym kryzysie myślałam, że niedzielna Msza św. mi wystarczy. Ale bez słowa Bożego na co dzień jestem biedakiem.

Reklama

– Wierzymy, że są ludzie, którym niedzielna Eucharystia wystarczy, żeby się uświęcać – dodaje Marcin. – Ale nam jest potrzeba więcej.

– Z przyjęciem każdego dziecka Pan Bóg nam pomagał. Cierpienie często nam towarzyszy, chociażby wtedy, kiedy dzieci chorują, ale zupełnie inaczej się je przyjmuje, jak Tata prowadzi – mówi Ola. – On zawsze nas zaskakiwał. Marcin stracił pracę w dniu ślubu, ja byłam wówczas studentką, a weselicho mieliśmy na 100 osób. Agape! Niesamowite, że od początku widzimy troskę Boga o nas. Że On się pod tym podpisuje! W ciągu siedmiu lat mieliśmy osiem przeprowadzek, rodziły się dzieci, z Dorotką niemal nie zdążyłam dojechać do szpitala...

Kiedy w lipcu tego roku rodził się Benedykt, Ola myślała: Dziewiąte dziecko, urodzę bez problemu. Ale pojawiły się komplikacje. Rozeszło się jej spojenie łonowe. Straszny ból, nie mogła chodzić przez dwa miesiące. Modliła się: Panie Boże, dziewiąte dziecko, a ja nie mogę chodzić! Pomóż! – I pomoc przyszła – opowiada. – Mój mąż wszystko wówczas ogarnął! To jest komandos! Mnie zawsze się wydawało, że pomoc od Boga nie przychodzi w odpowiednim momencie. Ale to dobrze, bo gdyby pomoc przychodziła precyzyjnie w tym momencie, w którym o nią proszę, mogłabym powiedzieć: To moja zasługa. Ja tego dokonałam, jestem tak wielka, że Bóg spełnia moje prośby. Ale jak już dotrę do przepaści i spadam, to wtedy On mnie łapie. Kiedy już nic nie mogę z siebie wykrzesać, wtedy przychodzi z pomocą.

Po narodzinach Benedykta rozmawiała z Bogiem: „Ja się tak otwieram na życie, na Twoją wolę i muszę tak cierpieć! Nie dam rady”. Z bólu przez pięć dni i pięć nocy nie spała. – To była moja granica. I wówczas przyszedł do szpitala brat ze wspólnoty, ksiądz, który jest na misji w USA, i udzielił mi sakramentów: spowiedzi, Komunii św., namaszczenia chorych. Wszystkie położne w szpitalu były cudowne, kobiety leżące ze mną na sali niesamowicie o mnie dbały. Pan Bóg przysyłał mi po prostu aniołów... Spotkało mnie coś niezwykłego. Przyszła do mnie rehabilitantka. Byłam w takim stanie, że 15 minut siadałam, a 25 kładłam się z powotem. I ta rehabilitantka powiedziała do mnie: Proszę wdychać wolno powietrze i wydychać, licząc: raz, dwa, trzy. Albo wdychać powietrze i wydychać, mówąc: Jezum, ufam Tobie!

Reklama

Ta kobieta nawet nie wiedziała, że ja jestem wierząca! I znowu przez te wydarzenia Bóg mi powiedział: „Ja się pod tym twoim życiem podpisuję”.

Cudów ciąg dalszy

Ola i Marcin są przekonani o tym, że Pan Bóg ciągle się nimi opiekuje, daje wszystko, czego im potrzeba.

Oto dwa przykłady: Od pewnego czasu szukali jakiejś siostry ze wspólnoty lub kogokolwiek, kto mógłby czasem pomóc w domu. Nie za darmo, za pieniądze. – Bo ja albo jestem w ciąży, albo karmię, a tu codziennie trzeba wstawiać cztery dziesięciokilogramowe pralki, potem to poprasować, o zakupach, gotowaniu nie mówiąc – z uśmiechem opowiada Ola. – Modlę się: Maryjo, Ty przyszłaś do Elżbiety, pomagałaś jej! Pomóż i mi! Zadzwoniłam do przeora, naszego paulina – kościół Paulinów zwany jest Małą Jasną Górą. I za tydzień przyszła pani z kościoła – wspaniała, kochana! Przychodzi dwa razy w tygodniu i pomaga w sprzątaniu.

Drugi przykład z mieszkaniem: To, które teraz zajmują, 67-metrowe, dostali w 2011 r., gdy Dorotka miała 10 miesięcy. To były wówczas metry! Ale gdy rodziły się kolejne dzieci i trzeba było wstawiać kolejne meble, wówczas robiło się ciaśniej i ciaśniej. Rodzice nie mieli już kąta dla siebie. Pokój dzienny pełnił funkcje salonu, jadalni, ich sypialni, pokoju dziecięcego, gabinetu do pracy i w ogóle wszystkiego. Gdy oczekiwali Józefa, zaczęli już bardzo odczuwać te niewygody, dziewczyny się buntowały, że muszą we cztery dzielić pokój. Bezskutecznie walczyli też z wilgocią i grzybem w mieszkaniu.

Reklama

– Korespondowaliśmy z rzecznikiem ds. rodziny przy prezydencie Wrocławia, długo nie dawało to żadnego efektu – mówi Ola. – Przed wakacjami próbowaliśmy się spotkać z prezydentem Wrocławia, ale nas do niego nie dopuszczono. Zaproponowano nam spotkanie z kierowniczką działu lokali mieszkaniowych. Poszliśmy tam całą rodziną, a ona stwierdziła, że się wszyscy nie zmieścimy do gabinetu – śmieje się. – Ale wtedy coś się ruszyło, bo właśnie dostaliśmy propozycję mieszkania 130-metrowego! Przez cały czas tych starań odmawialiśmy nowennę do św. Józefa.

Udzielają mi się radość i szczęście, które są w tej rodzinie. Nie chce mi się stamtąd wychodzić: „Jeszcze trochę posiedzę” – myślę sobie i przeciągam chwilę rozstania. Dzieci przynoszą swoje rysunki, wiersze, opowiadają o sobie nawzajem dobre rzeczy, śmieszne anegdotki...

Po wyjściu od nich piękny Wrocław nie wydaje mi się już taki pociągający. To u nich jest prawdziwe życie, pokój, który może dać tylko Chrystus.

2019-11-13 08:09

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jeśli nie wiesz, co zrobić – idź do kościoła

Niedziela rzeszowska 28/2022, str. VI

[ TEMATY ]

rodzina

Kościół

Tadeusz Poźniak

Ivanna i Władysław Slipkowie z córkami

Ivanna i Władysław Slipkowie z córkami

Nie da się dobrze żyć w nowym miejscu bez otwartości na nowych ludzi – mówią Ivanna i Władysław Slipkowie.

Pierwsza lipcowa niedziela wielu osobom z okolic Rzeszowa i nie tylko, kojarzy się z odwiedzinami odpustowymi w sanktuarium Matki Bożej Nieustającej Pomocy w Niechobrzu. Ten 35 lat temu koronowany wizerunek Maryi przyciąga wielu pielgrzymów, szukających ukojenia w chorobach, w poszukiwaniu drogi życiowej, wychodzeniu z alkoholizmu, w problemach rodzinnych.

CZYTAJ DALEJ

Św. Agnieszko z Montepulciano! Czy Ty rzeczywiście jesteś taka doskonała?

Niedziela Ogólnopolska 16/2006, str. 20

wikipedia.org

Proszę o inny zestaw pytań! OK, żartowałam! Odpowiem na to pytanie, choć przyznaję, że się go nie spodziewałam. Wiesz... Gdyby tak patrzeć na mnie tylko przez pryzmat znaczenia mojego imienia, to z pewnością odpowiedziałabym twierdząco. Wszak imię to wywodzi się z greckiego przymiotnika hagné, który znaczy „czysta”, „nieskalana”, „doskonała”, „święta”.

Obiektywnie patrząc na siebie, muszę powiedzieć, że naprawdę jestem kobietą wrażliwą i odpowiedzialną. Jestem gotowa poświęcić życie ideałom. Mam w sobie spore pokłady odwagi, która daje mi poczucie pewnej niezależności w działaniu. Nie narzucam jednak swojej woli innym. Sądzę, że pomimo tego, iż całe stulecia dzielą mnie od dzisiejszych czasów, to jednak mogę być przykładem do naśladowania.
Żyłam na przełomie XIII i XIV wieku we Włoszech. Pochodzę z rodziny arystokratycznej, gdzie właśnie owa doskonałość we wszystkim była stawiana na pierwszym miejscu. Zostałam oddana na wychowanie do klasztoru Sióstr Dominikanek. Miałam wtedy 9 lat. Nie było mi łatwo pogodzić się z taką decyzją moich rodziców, choć było to rzeczą normalną w tamtych czasach. Później jednak doszłam do wniosku, że było to opatrznościowe posunięcie z ich strony. Postanowiłam bowiem zostać zakonnicą. Przykro mi tylko z tego powodu, że niestety, moi rodzice tego nie pochwalali.
Następnie moje życie potoczyło się bardzo szybko. Założyłam nowy dom zakonny. Inne zakonnice wybrały mnie w wieku 15 lat na swoją przełożoną. Starałam się więc być dla nich mądrą, pobożną i zarazem wyrozumiałą „szefową”. Pan Bóg błogosławił mi różnymi łaskami, poczynając od daru proroctwa, aż do tego, że byłam w stanie żywić się jedynie chlebem i wodą, sypiać na ziemi i zamiast poduszki używać kamienia. Wiele dziewcząt dzięki mnie wstąpiło do zakonu. Po mojej śmierci ikonografia zaczęła przedstawiać mnie najczęściej z lilią w prawej ręce. W lewej z reguły trzymam założony przez siebie klasztor.
Wracając do postawionego mi pytania, myślę, że perfekcjonizm wyniesiony z domu i niejako pogłębiony przez zakonny tryb życia można przemienić w wielki dar dla innych. Oczywiście, jest to możliwe tylko wtedy, gdy współpracujemy w pełni z Bożą łaską i nieustannie pielęgnujemy w sobie zdrowy dystans do samego siebie.
Pięknie pozdrawiam i do zobaczenia w Domu Ojca!
Z wyrazami szacunku -

CZYTAJ DALEJ

Konkurs biblijny dla szkół podstawowych [Zaproszenie]

2024-04-19 17:46

Karol Porwich/Niedziela

Szkoła Podstawowa nr 158 im Jana Kilińskiego w Warszawie zaprasza do udziału w VII Międzyszkolnym Konkursie Biblijnym pod tytułem „Z Biblią na co dzień”. Konkurs ma zasięg ogólnopolski i dotyczy treści związanych z czterema Ewangeliami. W ubiegłym roku wzięło w nim udział ok 150 uczestników z 27 szkół.

Tegoroczna edycja Konkursu obejmuje przypowieści Pana Jezusa zawarte w Ewangelii św. Mateusza i nosi tytuł: “Opowiesz mi historię życia Pana Jezusa?”. Zadaniem konkursowym jest przedstawienie w formie plastycznej jeden z cudów Pana Jezusa, zaś multimedialnej i literackiej wybranego przez ucznia klas 4-8 szkoły podstawowej rozdziału Ewangelii św. Mateusza - wskazują organizatorzy.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję