Obchodzona rocznica stanu wojennego jest czasem refleksji i modlitwy za zamordowanych, skrzywdzonych i ich rodziny. Jak wiemy, przeciwnicy reżimu komunistycznego na różnych płaszczyznach doświadczyli represji. Począwszy od utraty pracy, zmuszenia do emigracji z kraju, po internowania. Niezłomni w głoszeniu prawdy, tacy jak bł. ks. Jerzy Popiełuszko, ponieśli najwyższą cenę. Dzień modlitw za ofiary stanu wojennego nie pozwala zapomnieć o tej trudnej historii. Na terenie diecezji drohiczyńskiej reliktami pamięci minionych czasów PRL są m.in. świadectwa działaczy „Solidarności”.
13.12.1981
Na polecenie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego 13 grudnia 1981 r. na terenie całej Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej został wprowadzony stan wojenny. Po ogłoszeniu przez gen. Wojciecha Jaruzelskiego działalność wszystkich organizacji społecznych, w tym „Solidarności”, została zawieszona, wstrzymano wydawanie prasy, z wyjątkiem pism wojskowych, militaryzowano zakłady pracy, a także wprowadzono godzinę policyjną. Zakazano także strajków, manifestacji i wszelkich form protestów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Jerzy Ryczkowski pełnił wówczas funkcję przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej w Węgrowie. Prawie wszyscy członkowie około stuosobowej grupy pracowników dołączyli do „Solidarności”. W jej ramach prowadzona była statutowa działalność. Zgodnie z informacją przekazaną faksem, odpowiedzią na stan wyjątkowy miał być strajk generalny. Jak zauważa Jerzy Ryczkowski, najbardziej pokrzywdzeni byliby wówczas zwykli ludzie, beneficjenci różnych usług dostarczanych przez zakłady pracy. Z tego powodu, jak również z obawy przed drakońskimi karami i represjami, nie podjęto się zorganizowania strajku w Węgrowie. Miękką formą wsparcia było solidaryzowanie się z protestującymi m.in. w postaci wywieszania flag na samochodach. Dalsza rzeczywistość rysowała się w coraz bardziej szarych barwach, szczególnie dla działaczy „Solidarności”.
Teraz my ciebie załatwimy
Po kilkukrotnym nachodzeniu i przeszukaniu mieszkania przez SB, Jerzy Ryczkowski został zatrzymany 15 grudnia 1981 r. W drodze na komisariat powiedziano mu: „Miałeś, solidarnościowcu, nas zabijać, teraz my ciebie załatwimy”. Na miejscu dobrze znany funkcjonariusz ORMO z zamachem uderzył łokciem działacza „Solidarności” w brzuch. Jerzy Ryczkowski wiedział, że żadną szarpaniną nic nie wskóra, ponieważ w pobliżu znajdowali się inni funkcjonariusze. Po spędzeniu nocy w celi został przewieziony na Komendę Miejską do Siedlec. Drugą noc spędził w więzieniu w Węgrowie. Na trzeci dzień funkcjonariusze przedstawili w Komendzie Wojewódzkiej zarzuty, na podstawie których był odpowiedzialny za stworzenie listy pięćdziesięciu członków partii do powieszenia. Na co Ryczkowski odpowiedział, iż sam nie byłby w stanie tego zrobić, tym bardziej, że pięćdziesięciu to jednak trochę za dużo. Zgodnie z zarzutami kierowanymi przez komunistów, Jerzy Ryczkowski usiłował zorganizować protestacyjny strajk w Przedsiębiorstwie Gospodarki Komunalnej w Węgrowie oraz mógłby zagrażać bezpieczeństwu państwa, ponieważ nawoływał do niepokojów społecznych. Abstrakcyjne zarzuty były przedstawiane także innym członkom „Solidarności” i działaczom opozycji. Bezpieka stosowała przeróżne metody, aby tylko zastraszyć, złamać i zachęcić do współpracy. Zarzucić można było wtedy wszystko i za wszystko zamknąć.
Biała Podlaska, Włodawa i Lublin
Reklama
Na Komendzie Miejskiej w Siedlcach Jerzy Ryczkowski, jak również inni z Węgrowa i okolic otrzymali decyzję o internowaniu. Tej samej nocy (17 grudnia 1981 r.) zostali wywiezieni do Zakładu Karnego w Białej Podlaskiej. Internowani zostali rozkuci dopiero na terenie więzienia.
Kolejnym miejscem był Ośrodek Pracy dla Więźniów we Włodawie, gdzie przebywało łącznie ok. 300 internowanych. Ryczkowski wspomina, jak podczas wyjścia na spacer, osadzeni wspólnie nucili przyśpiewkę: „My nie, my nie, my nie poddamy się komu (nie)”. Krzepiącym serca momentem było także wieczorne śpiewanie przez mężczyzn przy otwartych oknach pieśni „Boże, coś Polskę”. Wiara była wówczas podtrzymywana m.in. dzięki przyjeżdżającym biskupom z Siedlec i Lublina, którzy przywozili modlitewniki, Pismo Święte, różańce. Uczestnictwo w niedzielnych Mszach św. dawało zaś siłę i krzepiło ducha na czas odsiadki. A realia więzienne bywały różne. Pobyt w zakładzie wiązał się także z rewizjami, ale i z innymi nieprzyjemnościami, których niewątpliwie doświadczyła żona Jerzego Ryczkowskiego. Pozostawiona z trójką dzieci musiała wtedy radzić sobie sama ze wszystkim.
Ostatnim miejscem odsiadki był Areszt Śledczy w Lublinie, gdzie, w porównaniu do poprzednich miejsc, panowały lepsze warunki. Łączne jako internowany Ryczkowski spędził 4 i pół miesiąca w więzieniu.
Oblicze wolności
Po zwolnieniu w kwietniu Jerzy Ryczkowski dostał termin zgłoszenia się na Komendę Miejską do Siedlec. Kazano mu podpisać tzw. lojalkę (zaświadczenie, że nie będzie działał przeciwko PRL-owi), czego nie zrobił. Zamiar zniechęcenia do działalności okazał się bezskuteczny, ponieważ już podczas odsiadki elity przekazywały sobie doświadczenie i wiedzę, a co najważniejsze, podtrzymywały na duchu. Potrzeba było niebywałej odwagi, żeby nie dać się złamać, zastraszyć. A akcje, takie jak drukowanie i kolportaż ulotek, broszurek, których Jerzemu Ryczkowskiemu udało się wydrukować po internowaniu do 2 tys. egz., groziły więzieniem. Jak zauważa, wzmocnienie dawała wiara i Kościół. Nie udało się komunistom zabić ducha narodu, nawet tego „zakutego w kajdany”. Internowanie stało się szkołą do dalszych działań w opozycji.
Wprowadzenie stanu wojennego i działania PZPR spowodowały wieloletnią zapaść, która odbija się czkawką do dziś w postaci postkomunistycznej mentalności części społeczeństwa, braku lustracji, wątpliwych autorytetów, które z różnych względów poddały się współpracy. Opór totalitaryzmowi wymagał odwagi, a na tę stać było wybranych.