Tegoroczna Parada Trzeciomajowa, poprzedzona wielotygodniowymi przygotowaniami, była jak zwykle wydarzeniem bardzo oczekiwanym przez społeczność polonijną, zamieszkującą metropolię chicagowską.
Jednym z ważnych czynników warunkujących przebieg Parady jest pogoda. Organizatorzy i wszyscy zainteresowani śledzili już od tygodnia prognozy pogody, z zaniepokojeniem patrząc w zasnute ciemnymi
chmurami niebo. Niestety, wszystkie złe prognozy meteorologów spełniły się co do joty.
Od jeziora Michigan wiał przenikliwy wiatr, jakby celowo napędzając chmury nad Columbus Drive, gdzie uczestnicy kuląc się z zimna, formowali szeregi, które co i rusz załamywały się, ponieważ każdy
chciał znaleźć się pod osłoną nielicznych zresztą parasoli. Najgorsza sytuacja panowała wśród dzieci - uczniów chicagowskich szkół polonijnych. Przepięknie ubrane w folklorystyczne i narodowe stroje,
dziewczynki w białych rajstopkach, białych bucikach, z kolorowymi wiankami na głowach, usiłowały ochronić swoje ubrania, głowy i siebie od zacinającego deszczu, nakrywając się czym popadło. Oczywiście
najkorzystniejszą sytuację mieli stojący na trybunie dziennikarze prowadzący uroczystość oraz oficjalni goście, a wśród nich gość honorowy tegorocznych obchodów - biskup sandomierski Andrzej Dzięga.
W tym roku wyjątkowo szczelnie zapełniono trybunę, bo faktycznie było to jedyne zaciszne miejsce pod dachem i osłonięte od deszczu.
Uczniowie Szkoły Języka Polskiego i Kultury Polskiej im. króla Jana III Sobieskiego z Chicago i Arlington Heights dzielili los pozostałych uczestników Parady. Kolorowe balony odfruwały w niebo, bo
zziębnięte ręce nie mogły utrzymać sznurków. Wiatr wyrywał flagi i transparenty. Dzieci dzieliły się rękawiczkami - szczęśliwcy, którzy byli w nie zaopatrzeni, oddawali po jednej rękawiczce kolegom.
Na domiar złego nowo zakupione amerykańskie flagi okazały się zatknięte na drzewcach „do góry nogami”, polem z gwiazdkami do dołu. Trzeba było nie lada wysiłku, żeby doprowadzić je do porządku.
Tylko dumny król Sobieski z piękną żoną Marysieńką uśmiechnięci, łaskawie pozdrawiali poddanych z wysokości końskich grzbietów. Im to było dobrze - ciepło ubrani w staropolskie stroje podszyte futrem,
w czapkach naciągniętych na uszy, grzani ciepłem wierzchowców, z góry spoglądali na zgromadzonych. Nie wszyscy jednak mieli skwaszone miny. Mimo wszystko wśród uczniów panował bojowy nastrój. Nie straszny
był im wiatr i zacinający deszcz. Maszerowali szybko i żwawo, skandując głośno hasło: „Nie ma nic lepszego od Szkoły Sobieskiego”. Widząc skierowane na siebie kamery telewizyjne lub aparaty
fotograficzne, momentalnie przybierali zwycięskie pozy i miny. Widzowie zwykle entuzjastycznie oklaskujący i dopingujący kolejnych uczestników Parady, w tym roku mieli zbyt zajęte ręce trzymaniem parasoli.
A jednak pragnienie obecności na Paradzie, która jest symbolem polskości dla całego wieloetnicznego Chicago, kazało nie tylko dorosłym, ale i kilkuletnim dzieciom wstać w sobotni poranek, pokonać wiele
mil z różnych stron miasta, jak również z odległych przedmieść i stawić się na tę manifestację polskiego patriotyzmu. I tak jest rokrocznie.
Zatem do zobaczenia na kolejnej Paradzie Trzeciomajowej!
Pomóż w rozwoju naszego portalu