To śmieszne - powiedziała mi ostatnio ubiegłoroczna absolwentka
wyższej uczelni - teraz nie liczy się renoma uczelni, ale cena! To
był komentarz dostrzeżonej w tramwaju reklamy zachęcającej do studiowania
za 1 zł. Rzeczywiście, jeszcze 6 lat temu nie spotykało się krzyczących
tytułów ulotek typu: "Chcesz studiować za złotówkę?!". Zresztą ten
zwielokrotniony grosz okazuje się tylko chwytem reklamowym - tyle
wyniesie wpisowe, jeśli do określonego czasu uiści się... kilkaset
złotych za pierwszy miesiąc nauki.
Znamienne, że tegorocznych maturzystów wcale nie dziwi
taka sytuacja - to są prawa rynku, trzeba sobie jakoś radzić - mówią.
Konkurencja coraz większa, bo uczelnie prywatne wyrastają jak grzyby
po deszczu.
Cyfra prawdę ci powie
Reklama
Zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym z 1990 r. w tymże roku
powstała możliwość zakładania szkół wyższych niepaństwowych, kształcących
odpłatnie. W 1992 r. było ich w Polsce 11, w dwa lata później 56,
natomiast obecnie, rejestrację Ministerstwa Edukacji Narodowej posiada
już 195 placówek. Oprócz uczelni studia oferują także szkoły zawodowe.
Nauka trwa tam przynajmniej 6 semestrów, absolwenci uzyskują tytuł
licencjata lub inżyniera.
Wciąż najwięcej osób studiuje na uczelniach państwowych,
jednak z roku na rok wzrasta liczba tych, którzy decydują się na
studia w szkole prywatnej. W stolicy można wybierać wśród ofert 54
uczelni, łącznie kształci się w nich 267,3 tys. studentów. Większość
z tych placówek (46) to szkoły niepaństwowe, studiuje w nich 127,
4 tys. osób. Można by zatem z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić,
że w jednej państwowej szkole wyższej uczy się więcej osób niż w
kilku prywatnych. Czy liczba studentów w danej uczelni powinna decydować
o jej renomie? Czasem jest to ważne kryterium w rankingach, wtedy
uznana szkoła plasuje się gdzieś na ostatnich miejscach. Wydawałoby
się więc, że przeliczanie studentów jest niepotrzebne i krzywdzące.
W takim wypadku łatwo popaść w drugą skrajność - w ogóle nie zwracać
uwagi na liczby.
Co natomiast jest istotne dla maturzystów? Wielu wybiera
tę, a nie inną uczelnię ze względu na atrakcyjne, a więc niskie czesne.
Czyżby zwycięsko z tej walki o studentów miały wyjść uczelnie, które
utrzymają najniższe opłaty? Raczej nie, ponieważ już teraz szkoły
pobierające wysokie czesne powinny tracić zainteresowanie wśród kandydatów.
Warto pokrótce przedstawić te sumy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Za ile olej do głowy
Reklama
Ceny są bardzo zróżnicowane, dużo zależy od profilu. Większość
uczelni niepaństwowych oferuje studia na kierunkach ekonomicznych
- zarządzanie, marketing, bankowość, finanse - obleganych także na
innych uczelniach. Wiadomo, iż im bardziej popularne studia, tym
więcej kosztują. Opłaty zaczynamy od wpisowego, płatnego przy składaniu
dokumentów, najczęściej wynosi to 200-500 zł, chociaż jedna ze szkół
pobiera 990 zł. Poza tym na kierunkach wymagających specjalnych predyspozycji
płaci się za sprawdzian umiejętności, na przykład z rysunku odręcznego
na wydziałach architektury, zwykle wynosi to 70 zł. Niektóre uczelnie
pobierają jeszcze dodatkowo opłatę rekrutacyjną (ok. 100 zł). Wszystkie
te opłaty nie są zwracane w wypadku rezygnacji ze studiów. Często
przepada także czesne za pierwszy miesiąc. Na kierunkach ekonomicznych
wynosi ono około 2,5 tys. zł (chociaż jest uczelnia inkasująca 1
tys. zł) za semestr na studiach dziennych, zaoczne są o kilkaset
złotych tańsze. Oprócz tego w wielu szkołach trzeba zapłacić jeszcze
wpisowe na każdy kolejny semestr (150-400 zł). Większość placówek
utrzymuje podobne ceny, pod tym względem wyraźnie odstaje Polsko-Japońska
Wyższa Szkoła Technik Komputerowych, tutaj student płaci 980 zł co
miesiąc za studia dzienne.
Znacznie mniej musi wyłożyć na przykład student ochrony
środowiska - w Wyższej Szkole Ekologii i Zarządzania miesięczne czesne
za studia dzienne wynosi 490 zł, zaoczne kosztują 100 zł mniej. Studenci
filologii polskiej, historii, pedagogiki w Wyższej Szkole Humanistycznej
w Pułtusku płacą 2,7 - 3 tys. zł za semestr, ale już bez dodatkowych
opłat. Nasuwa się pytanie, czy wydając takie sumy na kształcenie,
studenci nie marnują czasu i pieniędzy? Stosowny pogląd można sobie
wyrobić już po pobieżnym poznaniu uczelni.
Na europejskim poziomie
Zdarzają się takie szkoły, gdzie można trafić na panią w dziekanacie,
miłą i gotową udzielić pomocy, ale mało zorientowaną. Szkoła kształci
licencjatów w specjalności zarządzanie małym i średnim przedsiębiorstwem,
niestety nie wiadomo, ile osób tam się kształci. Pewnym usprawiedliwieniem
byłoby to, że wspomniana pani jest nowym pracownikiem, a szkoła powstała
w sierpniu 2001 r. To wiele tłumaczy. Trzeba by uściślić, że dopiero
zacznie się tam kształcić licencjatów. Mimo to zachęca się kandydatów: "
Rozpocznij studia na europejskim poziomie".
Wiele uczelni sprawia jak najbardziej pozytywne wrażenie.
Zajęcia odbywają się w odpowiednich salach wykładowych, nie trzeba
kilka razy dziennie zmieniać miejsca. Często imponuje wyposażenie
w multimedia. W bibliotekach można znaleźć periodyki wydawane przez
tę placówkę. Coraz więcej szkół oferuje swoim studentom nieograniczony
dostęp do Internetu. Można skorzystać z akademika, stołówki czy pomocy
medycznej.
Wiedziałem, że będę przyjęty
Reklama
O uczelni można się też dużo dowiedzieć od znajomych. Zdanie zaufanej osoby więcej znaczy niż najbardziej sugestywna reklama. O przyjęciach na studia w uczelniach niepaństwowych nie decydują względy merytoryczne. Trzeba po prostu uiścić odpowiednią opłatę. Niektóre szkoły praktykują rozmowy kwalifikacyjne i sprawdzian umiejętności potrzebnych do wykonywania określonego zawodu. Jakakolwiek selekcja kandydatów świadczy z pewnością na korzyść uczelni. Prawdopodobnie wymogi będą coraz bardziej ujednolicane (czytaj: nie będzie ich wcale), ponieważ niedawno rektorzy szkół niepublicznych uznali "nową maturę za gwarantującą przyjęcie na studia wyższe pod warunkiem, że uczelnia nie przekracza swojego limitu miejsc, oraz że kandydat przedstawi zaświadczenie lekarskie o braku przeciwwskazań do studiowania" - jak podaje MEN.
Magister prorektorem
Rozporządzenie Ministra Edukacji Narodowej z dnia 30 czerwca
2001 r. szczegółowo określa warunki, jakie powinna spełniać uczelnia,
by móc otworzyć i prowadzić kierunek studiów. W pierwszym z nich
wymaga się minimum kadrowego nauczycieli akademickich. Kolejny dotyczy
proporcji nauczycieli posiadających tytuł naukowy profesora lub stopień
naukowy doktora habilitowanego do liczby studentów na danym kierunku
studiów. W następnych punktach znajdziemy wymóg prowadzenia badań
naukowych, posiadania bazy materialnej, odpowiednio wyposażonej biblioteki.
Szkoły wyższe niepaństwowe często szczycą się wysoko
kwalifikowaną kadrą, o jej randze dobitnie świadczą macierzyste uczelnie
tych wykładowców: Szkoła Główna Handlowa, Politechnika Warszawska,
Uniwersytet Warszawski, Wojskowa Akademia Techniczna. Praktycznie
więc ci nauczyciele akademiccy związani są ze swoją uczelnią, a zajęcia
w szkołach prywatnych traktują jako dodatkową pracę. Być może dlatego
jedna ze szkół niepaństwowych, mimo że legitymuje się zadowalającą
liczbą profesorów, na swego prorektora wybrała magistra.
Niepokojące dla poziomu nauczania może się wydać również
to, że wzrost liczby przyjmowanych studentów na I rok nie jest proporcjonalny
do przyrostu kadry. Tak jest na wszystkich uczelniach, także państwowych.
W ubiegłym roku akademickim na jednego nauczyciela przypadało 19
studentów.
Która lepsza?
W nie tak odległych czasach człowiek prowadzący prywatną działalność
był wrogiem ludu. Myślenie w ten sposób o niepaństwowych szkołach
wyższych to z pewnością przesada, jednak przecież nie bez powodu
taka inicjatywa zaczęła powstawać dopiero w latach dziewięćdziesiątych.
Być może tkwi w nas gdzieś głęboko wstydliwie ukrywane przekonanie,
że co prywatne, to gorsze.
Nie można tak wartościować - uważa Marta Chrostowska-Walenta,
rzecznik prasowy MEN - w tej chwili uczelnie niepaństwowe mają dość
mocną pozycję na rynku, ludzie chcą tam studiować. My nie rozróżniamy,
czy uczelnia jest państwowa, czy nie. Ma spełniać swoje zadanie i
działać zgodnie z prawem - podkreśla pani rzecznik.
Wiele szkół wyższych prywatnych utrzymuje bardzo wysoki
poziom kształcenia. Dwie z nich, mimo stosunkowo krótkiego czasu
działania, mają już prawo przyznawania tytułów doktora, są to Wyższa
Szkoła Przedsiębiorczości i Zarządzania im. L. Koźmińskiego w Warszawie
i Wyższa Szkoła Humanistyczna w Pułtusku.
Jak zatem nie marnować czasu i pieniędzy? Stosowne zdanie
można wyrobić sobie już na początku. Moim zdaniem, bardzo niskie
czesne już może być pewnym sygnałem alarmowym. Być może semestr kosztuje
tylko 1 tys. zł, ale uczelnia właściwie nic nie oferuje za tę sumę.
Kolejna kwestia to częstotliwość zjazdów na studiach zaocznych. Jeżeli
spotkania są raz w miesiącu, to nie są to prawdziwe studia - twierdzi
Bogdan Franczuk, rektor Wyższej Szkoły Ekonomiczno-Informatycznej
w Warszawie. W tej szkole spotkania studentów zaocznych są co dwa
tygodnie, dzięki temu studentom oferuje się taką samą ilość godzin,
jak na studiach dziennych.
Warto wspomnieć także o ostatniej zwycięskiej batalii
organizacji studentów szkół niepaństwowych (MONSSUN). Domagali się
oni wsparcia socjalnego ze strony państwa i w tym roku akademickim
studenci tych szkół także będą mogli otrzymać stypendia socjalne.
Niewątpliwie uczelnie niepaństwowe odpowiadają na potrzeby
rynku, a także dają możliwość tańszych niż w mieście uniwersyteckim
studiów. W mniejszych miastach często stwarzają jedyną możliwość
dalszego kształcenia się. Należy jednak pamiętać, że większość z
nich oferuje tylko tytuł licencjata, a na kolejne lata studiów trzeba
zdać egzamin, tym razem najczęściej w szkole państwowej.
W tekście wykorzystano materiały GUS i internetowego rankingu Polityki.