Puzzle… - jak odkryłem powołanie misyjne
Reklama
Od kiedy jestem w zakonie, czyli jakieś 13 lat, Pan Bóg dawał mi co roku mocne Słowo. Każde przeżyte rekolekcje kończyłem, skrywając między stronami Biblii parametry dziwnie brzmiących urywków świętego tekstu. Nie widziałem między nimi żadnego logicznego związku. Tu coś z Izajasza, tam z Jeremiasza: „jak piękne są stopy tych co głoszą Dobrą Nowinę…”, „gdy pójdziesz przez wody, nie zatopią cię i nie spali cię płomień…”, „północy powiem oddaj, południowi nie zatrzymuj, twoje plemię przywiodę ze Wschodu…”, „pośle Cię do Ludu o niezrozumiałym języku…”, „wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i udaj się w drogę…”. O co w tym chodzi? - pytałem Boga. Pewnego dnia przyszła odpowiedź. Otóż niespodziewanie przyjechał do Lublina, gdzie byłem w seminarium, generał naszego zakonu, br. John Corriveau i powiedział, że kapucyni włoscy potrzebują braci do Turcji. I to było to, ostatni element układanki, który pozwolił mi zrozumieć, czego Pan pragnie ode mnie. Ale byłem wtedy jeszcze na studiach na IV roku, więc musiałem długo czekać, jeszcze jakieś 3 lata. W międzyczasie dwóch naszych braci pojechało „przetrzeć szlaki”, ale niestety ich misja skończyła się po 4 miesiącach. Wrócili. W naszej wspólnocie powstało przekonanie, że to jednak zły pomysł. Niemożliwe jest tam pracować i funkcjonować z wielu względów. Trudny język, obca kultura, mało chrześcijan, no i obce nam wspólnoty braci włoskich. Wydawało się, że już po wszystkim. Minął rok. Moje serce jednak mi podpowiadało, że to nie jest koniec. Ale bałem się tego „swego serca”, może podpowiada mi coś złego? Może to moje urojenia? Postanowiłem ostatecznie podjąć decyzję. Akurat w naszej parafii odbywało się seminarium Odnowy w Duchu Świętym. Nigdy w czymś takim nie uczestniczyłem. Od „duchaczy” trzymałem się z daleka. Jednak tym razem prosiłem Pana, by w przeciągu tych 7 tygodni dał mi odpowiedź. Kiedy zbliżał się 7. tydzień i wieczór „wylania Ducha Świętego”, czekałem co się wydarzy. Szczerze mówiąc, przeżyte tygodnie były tak wspaniałe, Jezus tak hojnie dawał niesamowite duchowe dary, uwielbienie przynosiło tyle wewnętrznej radości, że ostatecznie zapomniałem, jaki był motyw mojego uczestnictwa w seminarium. Gdy podchodziłem do grupy animatorów, pragnąłem otrzymać jakiś „nieziemski dar”, np. czynienia cudów albo uzdrawiania, w ostateczności może dar proroctwa. Ale nic z tego. Animatorzy modlili się i odpowiedzialna za grupę osoba przekazała mi tylko jedną rzecz. „Nie mamy żadnych obrazów ani słów, tylko to jedno - On Cię posyła!” - powiedziała. I wtedy wróciło wszystko. Zrozumiałem, że Jezus chce, bym pojechał do Turcji. Szybko pobiegłem do mojego kierownika duchownego o. Jacka, by zapytać, czy dobrze rozumiem to, co czułem w sercu i co usłyszałem tego wieczoru. O. Jacek się uśmiechnął i powiedział: „Spokojnie, poczekaj… Teraz musi ci te słowo potwierdzić Kościół”. „Jak to? - zapytałem. - To znaczy, że co? Że ma przyjechać mój przełożony i mi to samo powiedzieć?”. „Dokładnie tak” - odpowiedział o. Jacek. Trochę załamany zszedłem do naszego zakonnego refektarza na kolację. Nawet nie zauważyłem, że mieliśmy gościa. Odwiedził nas prowincjał, czyli mój przełożony! Po kolacji poprosił mnie o rozmowę i zadał jedno pytanie. „Jedziesz?!” - zapytał. „Gdzie?” - spytałem zdziwiony. „No do Turcji!” - odrzekł. „Oczywiście, że tak!” - byłem pełen radości. Pan potwierdził Słowo. I tak 16 listopada 2007 r. wieczorem wylądowaliśmy w Izmirze. Razem z moim współbratem - br. Pawłem Szymalą rozpoczęliśmy na nowo obecność Braci Mniejszych Kapucynów z Polski na terenie Turcji.
„Papaz bujusu” - czyli w co wierzą mieszkańcy Turcji
Reklama
Warto sobie na początku uzmysłowić, że islam dla Turków jest rzeczywistością w jakiś sposób obcą. Oni dawniej mieli swoje religie, pełne dżinów i duchów, i to wszystko jeszcze w XIV wieku było codziennością. Gdy się spotkali z islamem, zintegrowali to sobie w jeden system, tak jak robią to Afrykańczycy, gdy łączą chrześcijaństwo ze swoimi kultami przodków czy tradycjami. Powstał niesamowity synkretyzm w głowach przeciętnych Turków. Gdy mówią o czarach, to używają zwrotu „papaz bujusu”. Samo słowo „papaz” oznacza także księdza, więc jak ktoś je słyszy, to od razu wyobraża sobie kogoś pełniącego rolę medium, kogoś w rodzaju szamana, czarnoksiężnika albo właśnie księdza katolickiego. No i opowiadają, że ten papaz bujusu przygotowuje różnego rodzaju muski, czyli rodzaj fetyszu, zawiniątko w ściereczce, wewnątrz z włosami, fragmentami roślinnymi i kawałkiem Koranu, ale napisanego od tyłu. Jeśli podrzuci się komuś taką muskę, do domu czy do samochodu, to prowokuje się mnóstwo nieszczęść, np. rozpad związku, utratę pracy, choroby w rodzinie itp. Gdy ludzie widzą jakieś nieszczęścia, które trwają tygodniami, to pierwsze ich skojarzenia są właśnie związane z takimi czarami. Idą do meczetu i proszą nauczyciela meczetu (hoca), by się modlił, bo papaz bujusu rzucił im taką muskę. Szukają po prostu kogoś, kto będzie dysponował większą mocą duchową niż papaz bujusu. I trzeba powiedzieć, że jest takie przekonanie, że ksiądz katolicki taką moc posiada. Muzułmanie przychodzą do nas dosyć licznie, prosząc, byśmy dali im naszą muskę, potężniejszą od tej, która ściągnęła na nich nieszczęście. Turcy są naprawdę mocno zlaicyzowani, słabo związani z duchowością czy meczetem. Ciekawą rzeczą jest ruch mistyczny, budzi się też islam „krytyczny”, który zaczyna wprowadzać jakąś hermeneutykę koraniczną, badać konteksty, tradycje, tak jak bada się krytycznie teksty biblijne. Tego w islamie nigdy nie było, to jest coś, co jest na granicy herezji dla prawdziwych muzułmanów „z szariatu”. Widać ruchy w islamie, które wydają się być pozytywne. Ale jednocześnie są one odbierane jako sprzeczne z oficjalną linią państwa, no i sprzeczne z ortodoksyjnym islamem. To są na razie ruchy podziemne. Uruchamia się trochę „ratio”, którego brakowało w islamie. Dotychczas przyjąć trzeba było wszystko bez krytyki i bez zastanawiania się nad słusznością tego, co pochodzi od Proroka. Może się okazać, że w końcu dojdą do tego, że islam, jako taki, nie jest propozycją taką jak chrześcijaństwo, ale jest to krok wstecz. A w ogóle to warto się tym interesować, bo tematyka islamu i arabistyczna będzie gorącym tematem dla Europy i Polski. Wyż demograficzny islamu będzie miał na pewno wpływ w Europie, ale z drugiej strony islam przecież wszedł w Europę bardzo zlaicyzowaną, wygodną, materialistyczną i to też bardzo pochłania muzułmanów.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Prześladowanie chrześcijan
Teraz w Turcji większość przestępstw, morderstwa księży, akcje przeciwko chrześcijanom - to wszystko jest odbierane jako akcje generałów, ateistycznych sił, kierujących rządem w ukryty sposób. To są ludzie bez skrupułów i tak naprawdę niebezpieczeństwo nie płynie z islamu jako religii, od ludzi, którzy się modlą i są wierni zasadom islamu, ale o wiele bardziej od ludzi, którzy nie mają żadnych zasad, zwłaszcza moralnych, żadnego odniesienia do tego, co nadprzyrodzone. Jedynie bazują na ideologiach, hasłach typu: „Turcja dla Turków” itp. Oni są naprawdę niebezpieczni i odpowiedzialni za zamachy i morderstwa. Okazuje się, że na wojskowych szkoleniach otwarcie mówiono, że misjonarze są największym problemem dla reżimu wojskowego i dla Turcji, zwłaszcza ci, którzy głoszą Ewangelię wprost, wydają książki, chodzą po domach i ewangelizują. Łudziliśmy się, że te 120 księży i osób konsekrowanych, którzy tu mieszkają, jest w ogóle niezauważonych i lekceważonych, a okazuje się że dla 800-tysięcznej armii stanowią oni śmiertelne zagrożenie. Pewnie dlatego, że proponują ludziom to, czego oni sami nie potrafią dać. Trzech pastorów zamordowano z okrucieństwem, obcinając im po kolei części ciała. I to zrobili młodzi ludzie z organizacji nacjonalistycznej, którzy weszli wcześniej we wspólnotę protestantów, zyskując zaufanie. Dziennikarz powiedział, że już jest w więzieniu 150 osób zaangażowanych w ten incydent i że są wśród nich dziennikarze, politycy i wysocy przedstawiciele wojska. Generałowie nakręcają też atmosferę zagrożenia, mówiąc, że aktualny rząd turecki jest muzułmański i chce islamizacji kraju, a to jest rząd umiarkowany, mający dobre relacje z innymi, też z chrześcijanami. Rozpoczęto na przykład oddawanie zagrabionego majątku Ormianom, wydano zezwolenie biskupowi Istambułu na przejęcie na własność byłego budynku seminarium, jest wiele dobrych znaków. No ale okazuje się, że mimo, iż jest nas tutaj tak mało, jesteśmy dla wielu bardzo niewygodni. Niewygodne jest to, że tak wielu ludzi przychodzi jednak do nas do kościoła i są to przede wszystkim zlaicyzowani muzułmanie i ludzie niewierzący, poszukujący jakiejś wartości i sensu życia.
Rybacy i pasterze…
Już 4 lata patrzę na to, co Bóg dokonuje w Turcji. Jestem świadkiem jak Jego miłość objawia się na tej nieurodzajnej ziemi. Widzę, jakie cuda czyni dla mojego nawrócenia, i widzę, jak przechadza się pośród muzułmańskich braci. Woła ich i łowi jak rybak, a potem posyła do naszej owczarni. On jest jedynym Rybakiem i jedynym Pasterzem. Dzięki niemu nie ma dla mnie już dwóch obcych państw Polski i Turcji. Nie ma już wewnętrznego podziału, że serce w Polsce, a ciało w Turcji. Teraz to jedna rzeczywistość, jedno morze ludzkich serc. Łowimy i pasterzujemy dla Jego królestwa. Za wszystko niech będzie chwała Panu!