Mieć „mgr” przed nazwiskiem - kiedyś znaczyło wiele. Aktualnie w Polsce tak wielu mamy magistrów, że ich obecność nikogo już nie dziwi, ani nie napawa dumą. Co więcej, coraz częściej spotyka się magistrów bezrobotnych lub pracujących w zupełnie innych zawodach niż wskazywałyby na to ich kwalifikacje akademickie. Pracodawcy biją na alarm i zwracają uwagę na jeszcze jeden fakt: uczelnie wypuszczają absolwentów nieprzystosowanych do warunków rynkowych, niepotrafiących pracować w zespole, nienauczonych twórczego myślenia. Uczelnie odbijają piłeczkę i podkreślają, że nie są w stanie przygotować każdego studenta do indywidualnych potrzeb pracodawcy i to raczej w gestii tego ostatniego powinno leżeć przeszkolenie pracownika. Mecz i odbijanie piłeczki trwa.
Twórczo czy odtwórczo
Reklama
Od dawna w Polsce mówi się o nieodpowiednim kształceniu nie tylko studentów, ale i licealistów, gimnazjalistów. Burzę po raz kolejny wywołał w kwietniu prezes PZU, stwierdzając, że zatrudniani absolwenci nie umieją zastosować zdobytej wiedzy w praktyce. Coś w tym musi być, skoro tak wiele osób po studiach nie może znaleźć pracy. Krytycy polskiego szkolnictwa wyższego za przykład do naśladowania podają Stany Zjednoczone, gdzie nauczanie opiera się przede wszystkim na wypracowywaniu umiejętności kreatywnego myślenia. Warto wiedzieć, że w Ameryce szkolnictwo tak dalece podlega wpływom rynku, że studenci wybierający „nieopłacalne” kierunki nie dostaną na czas studiów kredytu z banku. Niewątpliwym plusem dla samych studentów jest jednak możliwość samodzielnego wyboru przedmiotów oraz dostosowania planu zajęć do indywidualnych potrzeb (np. godzin pracy). To wszystko sprawia, że edukacja zaczyna być bardziej twórcza. Patrząc tymczasem na testy gimnazjalne i egzaminy maturalne można odnieść wrażenie, że o kreatywności ucznia niewielu już pamięta, a przecież to właśnie odtwórczo wykształcony uczeń trafia na wyższe uczelnie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Im wcześniej tym lepiej?
Oni szukają kogoś, kto mógłby pracować już podczas studiów - słyszę przypadkiem rozmowę prowadzoną przez elegancko ubraną studentkę. Opowiada o rozmowie kwalifikacyjnej w jakiejś firmie. Odbyła się po niemiecku. I pracodawca oczekuje tego, żeby zacząć pracować od razu, jeszcze studiując. Z jednej strony to dobrze - chce mieć wykwalifikowanego pracownika - przygotuje go jeszcze podczas studiów i potem to zaowocuje. Poza tym student zdobędzie bezcenne dziś doświadczenie. Sprawa ma jednak i drugą stronę. Po pierwsze trzeba umieć pogodzić studia z pracą, co nie każdemu się udaje, a nierzadko odbywa się kosztem nauki. Po drugie kojarzy mi się to jednak z wyścigiem szczurów. Chcesz być najlepszy? Musisz zacząć jak najwcześniej. A i tak nie masz gwarancji, że pracodawca przedłuży z tobą umowę, gdy skończysz już studia. Pracownik - student jest przecież dużo tańszy niż pracownik - absolwent. Zostaną więc naprawdę najlepsi. Lub najsprytniejsi.
Bezrobotni
Reklama
Według ostatnich (marzec 2012 r.) danych Głównego Urzędu Statystycznego we Wrocławiu, liczba bezrobotnych zarejestrowanych na terenie Dolnego Śląska spadła (w porównaniu do danych z marca 2011 r.) o 3,6%. Mamy więc w regionie stopę bezrobocia na poziomie 13,4%. Jaką część spośród bezrobotnych stanowią absolwenci uczelni wyższych? Tego w komunikacie „o sytuacji społeczno-gospodarczej województwa dolnośląskiego” nie znajdziemy. Bezrobotni absolwenci trafiają jednak do statystyk jako osoby będące „w szczególnej sytuacji na rynku pracy”. I tu dane pokazuję, że w ogólnej liczbie bezrobotnych na Dolnym Śląsku zmniejszył się udział tych, którzy nie posiadają doświadczenia zawodowego oraz bezrobotnych do 25 roku życia. Spadki nie były drastyczne, ale jednak je odnotowano. Kwestia analizy dalszych losów absolwentów na rynku pracy jest jednak utrudniona, bowiem nie wszyscy, którzy studiują na Dolnym Śląsku tutaj pozostają. Są zapewne i tacy, którzy po studiach w innej części Polski wracają do rodzimych miejscowości. Dane wskazują jednak na pewną tendencję, która może nie napawa optymizmem, ale być może pozwala rozwiać czarne chmury znad studenckich głów.
Szczęśliwej drogi już czas
Sejm RP przyjął w lutym 2011 r. nowelizację ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Jest w niej mowa m.in. o tym, że polskie uczelnie są zobowiązane do monitorowania losów swoich absolwentów. Zgodnie z ustawą obowiązek ten dotyczy każdej uczelni od 1 października 2011 r. Na tych badaniach ma zyskać polskie środowisko akademickie, które otrzyma jasny sygnał, w którą stronę powinno się rozwijać. Wraz z poszczególnymi uczelniami korzyści i zmiany na plus mają odczuć też studenci. Dzięki monitoringowi być może wkrótce łatwiej będzie im znaleźć pracę w kierunku, w którym się kształcili. Pytaniem, póki co pozostającym bez odpowiedzi, jest jak uczelnie podejdą do tej nowelizacji. Jeżeli potraktują ją jako tylko i wyłącznie przykry obowiązek, a wyniki badania jako suche dane, nic się nie zmieni. Mądra zasada: poczekamy, zobaczymy. Dobrą okazją do rozliczenia uczelni będzie zbliżający się koniec roku akademickiego.
Pasja kontra kasa
Reklama
Gdy powstawały w Europie pierwsze uniwersytety, studiowanie na nich było zaszczytem, łączyło się z prestiżem, a absolwenci uważani byli za niezwykle światłych ludzi. Dziś życie studenckie wygląda inaczej, a gdyby zapytać mieszkańców dużych ośrodków akademickich, np. Wrocławian o to, czy studenci są dla nich wzorem, to myślę, że moglibyśmy się spotkać ze skrajnymi emocjami. Ale to tylko subiektywne skojarzenia. Najważniejsze, jak do swojej drogi edukacyjnej podchodzą sami zainteresowani. Czy wybierają studia, kierując się swoimi zainteresowaniami, pasją, chęcią zdobywania wiedzy, czy raczej myśleniem „czy z tego będzie chleb? Co ja z tego będę miał?”. Idealnie byłoby móc połączyć obie te kwestie: móc studiować wymarzony kierunek, bez problemu dostać pracę zgodną z kwalifikacjami i spełniać się w niej. Obserwowana burza dotyczy jednak tego, że idealny scenariusz w wielu przypadkach się nie sprawdza. Wyrachowani studenci liczący na spory zysk po studiach i jedynie tą myślą się kierujący mogą się szybko wypalić, przepracować. Z kolei ci, którzy postawili na pasję klepią biedę lub ostatecznie decydują się przekwalifikować, bo przecież wobec rynku trzeba być elastycznym.
Na swoich stronach internetowych Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego zachwala kolejne rządowe, unijne, międzynarodowe projekty, w których biorą udział najzdolniejsi polscy studenci, nierzadko podejmując pracę za granicami kraju. Czytając te informacje, po raz kolejny pojawia się rozdźwięk. Skoro mamy takich zdolnych studentów, dlaczego pozwalamy im wyjeżdżać? Tak, to dla nich szansa, ale czy w Polsce nie można by stworzyć odpowiednich warunków do ich rozwoju? I skoro mamy wybitnych studentów i absolwentów, to dlaczego pracodawcy się skarżą? Jest w Polsce za dużo, czy za mało kreatywnych geniuszy? Odpowiedź przyniosą statystyki, jednak tegoroczni maturzyści powinni przypomnieć sobie słowa Seneki: nie dla szkoły, lecz dla życia się uczymy.
* * *
Prof. Tadeusz Więckowski, rektor Politechniki Wrocławskiej
Jeżeli chodzi o uczelnie techniczne, bo w nich mam największe rozeznanie, to rzeczywiście kształcimy studentów, mając na uwadze potrzeby pracodawców. Powołaliśmy nawet Konwent Politechniki, w skład którego wchodzą ludzie przemysłu, mający wpływ na to, w którym kierunku rozwija się uczelnia, w jakich dziedzinach i jak kształci studentów. Ale oczywiście robiąc to, powinniśmy wiedzieć, czego pracodawcy oczekują, a oczekiwania są bardzo rozbieżne, w zależności od firmy. Każdy chciałby mieć bowiem pracownika wykwalifikowanego do obsługi konkretnego urządzenia, na konkretne stanowisko pracy. Tego nie da się zrobić. Myślę, że w tej kwestii widać niezrozumienie ze strony niektórych przedsiębiorców, którzy oczekują takiego przygotowania ze strony uczelni. My musimy dać solidne podstawy do pracy inżynierskiej, musimy tego człowieka wykształcić, nauczyć go uczyć się i tak go przygotować, żeby dalej mógł sam zdobywać wiedzę, bo ona jest dynamiczna, rozwija się. I w tym zakresie kształcimy znakomicie. To jest rodzaj sprzężenia zwrotnego: pracodawca musi wiedzieć, że my solidnie wykształcimy studentów, damy im podstawy. Ale żeby ten młody człowiek w pełni spełniał oczekiwania rynku, to pracodawca musi w niego zainwestować, zapewnić kursy, szkolenia, przygotowujące do konkretnej pracy. Tak funkcjonuje cała Europa i od tego nie uciekniemy. Oczywiście, możemy też wrzucić jakiś kamyczek na własne podwórko - myślę, że większą uwagę powinniśmy zwrócić np. na umiejętność pracy w zespole. Nasi studenci nie mają jednak problemów ze znalezieniem pracy nie tylko w Polsce, ale i za granicą i sprawdzają się w swoich dziedzinach. To nie jest tak, że jesteśmy oderwani od rzeczywistości. Wręcz przeciwnie - Politechnika twardo stąpa po ziemi.
* * *
Prof. Marek Bojarski, rektor Uniwersytetu Wrocławskiego
Pracodawcy chcieliby zatrudnić człowieka, który ukończył studia, ma za sobą 5 lat doświadczenia na kierowniczym stanowisku, eksperta. Tymczasem wykształcenie uniwersyteckie daje wiedzę w danej dziedzinie, którą potem się rozwija i uzupełnia podczas pracy. Na Uniwersytecie Wrocławskim kształcimy ludzi na bardzo wielu kierunkach. Zawsze można postawić pytanie o to, czy ci ludzie znajdą zatrudnienie. Ale tego rodzaju rozmowy powinny być, moim zdaniem, prowadzone z młodymi ludźmi przed rozpoczęciem studiów. Na uniwersytetach amerykańskich stosuje się taki model, że młody człowiek zaciąga w banku kredyt na studia. I wtedy dostaje na głowę kubeł zimnej wody, bo jeśli chce studiować np. filozofię, to bank może nie przyznać kredytu na studiowanie takiego kierunku, mówiąc, że student nie znajdzie po studiach pracy i będzie miał kłopoty z jego zwrotem. Z kolei jeśli będzie chętny do studiowania np. budowy maszyn, czy programowania, to bank wie, że ze spłatą nie będzie problemu. Tak właśnie, już na samym początku, rynek weryfikuje plany młodego człowieka i otwiera mu oczy. Czy taki model byłby dobry również w Polsce? Jest wielu ludzi, którzy są przekonani, że tak. Ja nie chcę kopiować - chciałbym tylko, żeby ktoś otworzył młodym ludziom oczy. Studiujemy dla przyjemności, dla poszerzenia swoich horyzontów - to jest piękne. Ale trzeba również wiedzieć, z czego będzie się żyć. Stanowi to oczywiście zagrożenie dla kierunków np. takich jak filozofia - może grozić im znaczne zredukowanie liczby kandydatów. Stąd powiedziałbym, że nie ma idealnego modelu: model amerykański jest skrajnością, model polski też nie jest dobry. Trzeba znaleźć złoty środek. Nie może być jednak tak, że rynek narzuci nam warunki, bo wówczas znikną unikatowe kierunki kształcenia.