Reklama
Antoni Walocha urodził 12 stycznia 1889 r. w Jurkowie k. Wiślicy, w rodzinie rolniczej. Jako uczeń gimnazjum w Pińczowie uczestniczył w proteście szkolnym przeciwko rusyfikacji w polskich szkołach. Od 1905 r. uczył się w kieleckim seminarium. Został wyświęcony 30 lipca1911 r. przez bp. Augustyna Łosińskiego.
Jako wikariusz pracował w Książu Wielkim, Naramie, Pogoni, Będzinie, Gołaczowach, Sosnowcu; jako proboszcz - w Nagłowicach, Goleniowach, Przybynowie, Sancygniowie, Świętomarzy, Mstyczowie. Był także prefektem w Sosnowcu i wicedziekanem sędziszowskim. Przyszło mu pracować w czasach wyjątkowo trudnych - I oraz II wojny światowej, w okresie żmudnego dźwigania kraju z ruin i leczenia wojennych ran.
Tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości ks. Walocha objął probostwo w Nagłowicach, gdzie duszpastersko zaktywizował parafię i dokończył budowy kościoła. „Po tak długim oczekiwaniu dostaliśmy bardzo zacnego i czcigodnego proboszcza ks. Antoniego Walochę, który w krótkim czasie zdobył nasze serca i miłość (…). Zatem ośmielamy się najpokorniej prosić Waszą Eminencję o pozostawienie nam nadal naszego bardzo kochanego Księdza Proboszcza i jeszcze raz przyrzekamy Waszej Eminencji, że będziemy się starać być zawsze godnymi i wiernymi patriotami” - pisali parafianie z Nagłowic w lutym 1919 r., na wieść o zmianie proboszcza. Biskup zdecydował jednak o zabraniu ks. Antoniego z Nagłowic i mianowaniu go proboszczem w Goleniowach, jednak nie pozostał on tam długo.
„Bardzo lubiany kapelan”
Z dniem 1 sierpnia ks. Walocha za zgodą biskupa diecezjalnego podjął posługę kapelana wojskowego w odpowiedzi na apel ordynariusza polowego bp. Stanisława Galla, w obliczu zagrożenia kraju przez agresję wojsk sowieckich.
Choć niektórzy badacze życia ks. Walochy próbowali ów fakt kwestionować, poświadcza go notatka z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, zachowana w Archiwum Diecezjalnym w Kielcach, w aktach personalnych księdza. Czytamy w niej: „Ks. Walocha Antoni wstąpił do wojska dn. 1 VIII 1920 r. Bardzo gorliwy kapłan, inteligentny i szlachetny człowiek, szanowany i bardzo lubiany kapelan, zwłaszcza na terenie wojsk Litwy Środkowej” (podpisał bp. St. Gall). Ks. Walocha został zwolniony ze służby 30 listopada 1921 r.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Proboszcz poszukujący społecznych rozwiązań
Reklama
Po odejściu z kapelańskiej służby ks. Walocha przez okres kilku miesięcy pomagał w parafiach Zagłębia Dąbrowskiego, od 1922 r. był proboszczem w Przybynowie (obecnie diecezja częstochowska), od 1924 - w Sancygniowie, a od 1928 r. w - Świętomarzy. Szczególnie tam rozwinął działalność społeczną, uruchamiając w 1929 r. spółdzielnię mleczarską. Tak opisuje tamtą działalność ks. Wojciechowski: „Na miejscu było przetwarzane mleko pozyskiwane od miejscowych hodowców bydła, produkty mleczne były sprzedawane poza parafią. Pomimo że inicjatywy proboszcza napotykały przeszkody ze strony przeciwników, spółdzielnia mleczarska pod jego kierownictwem przynosiła dochody. Dla wielu mieszkańców parafii zbyt na produkty mleczarskie był jedynym sposobem uchronienia się przed głodem. Dopiero po odejściu ks. Walochy 23 czerwca 1934 r. na probostwo do Mstyczowa, spółdzielnia popadła w długi” (ks. D. Wojciechowski, „Księża niezłomni. Diecezja Kielecka”, Włoszczowa - Kurzelów 2011, s. 289). Od 1935 r. ks. Walocha był także wicedziekanem dekanatu sędziszowskiego.
Więzień oflagu
Z chwilą wybuchu II wojny światowej kapitan rezerwy ks. Antoni Walocha został zmobilizowany do wojska - walczył w jednym z oddziałów Armii Kraków, operującym w okolicach Koniecpol - Sędziszów. Po 17 września 1939 r. decyzją rządu II RP podobnie jak inni kapelani przebijał się z wojskiem do Rumunii. Gdy oficerowie (i kapelani) odmówili podpisania deklaracji o nieopuszczaniu Rumunii (wielu żołnierzy próbowało się przedostawać się na Zachód do polskich oddziałów), zamknięto ich w obozach dla internowanych. W aktach personalnych Księdza zachowała się kartka z Rumunii skierowana do bp. Czesława Kaczmarka z prośbą o wybaczenie - z powodu zawieruchy wojennej - „tak późno nadesłanej wiadomości o sobie”.
Tak więc 15 stycznia 1940 r. ks. Walocha został aresztowany i oddany władzom niemieckim. Przebywał m.in. w oflagach VI E w Dorsten, IIB w Warnswalde i II C w Woldenbergu. Tamtejszy oflag wyzwoliła armia sowiecka 30 stycznia 1945 r.
Dlaczego woldenberczyk?
Reklama
Z artykułu pt. „Woldenberczycy - ofiary stalinizmu (1945-1956)”, opublikowanym w dzienniku „Polska zbrojna” (z 9 grudnia 1991 r.) wynika, iż ks. Antoni Walocha wskutek swego wkładu w obronę ojczyny, a potem tragicznej śmierci w 1945 r. - w nieznanych okolicznościach - został zaliczony do środowiska tzw. woldenberczyków „rozstrzelanych, fizycznie zlikwidowanych, zmarłych w więzieniach w latach 1945-1956”.
Na liście 21 osób wymienionych we wspomnianym artykule figuruje m.in. nazwisko ks. A. Walochy. Precyzując tę informację, należy się cofnąć do obozu Oflag II C Woldenberg (obecna nazwa miejscowości Dobiegniew). Przebywało tam ok. 6 tys. polskich oficerów wziętych do niewoli Wehrmachtu. Wyzwolenie następowało w kilku grupach. Najliczniejsza została wyzwolona przez sowiecką czołówkę czołgową w końcu stycznia 1945 r., przy współudziale jeńców, którzy stoczyli zwycięską walkę z silną niemiecką eskortą kolumny ewakuacyjnej. Wielu jeńców wówczas zginęło. Natomiast pozostałe grupy Niemcy ewakuowali na Zachód i tam wiosną 1945 r. wyzwoliły je wojska aliantów zachodnich. Jednakże ks. Walocha musiał być wyzwolony w pierwszej grupie, gdyż już 26 lutego 1945 r. otrzymał nominację na probostwo do Krzcięcic.
Pewną liczbę woldenberczyków po powrocie do kraju wcielono do wojska, część zaangażowała się w walkę z reżimem sowieckim. Wielu zostało włączonych w różne procesy polityczne, oskarżanych o przestępstwa, ze zdradą ojczyzny włącznie. Byli wśród woldenberczyków tacy, których przyczyny śmierci są dotąd bliżej niewyjaśnione. Najprawdopodobniej ks. Walocha należy właśnie do tej grupy.
Tragedia i jej tajemnicze okoliczności
Po zakończeniu wojny sowieckie i polskie organa bezpieczeństwa tropiły księży, których nazwiska znalazły się na listach tzw. „wrogów ZSRR i Polski Ludowej ” - droga życiowa ks. Walochy dawała mu miejsce na tej liście.
Ks. Antoni Walocha probostwo w Krzcięcicach objął 26 lutego 1945 r. i energicznie zajął się parafią, pomimo szwankującego zdrowia. Na kilka dni przed tragedią zaprosił do siebie krewnych - Wiktorię i Pawła Rutkowskich, aby pomogli mu przygotować uroczystości pierwszokomunijne. Z ich relacji wynika, że w dniu, w którym przyjechali - 1 lipca 1945 r., dwaj nieznani mężczyźni zapukali w okno, prosząc księdza do chorego, ale gdy ten ubierał się w komżę, podali mu kartkę, którą ksiądz skwitował słowami „nie rozumiem…”. Na pytanie o chorego, usłyszał: „proszę z nami”. Odtąd nikt już przy życiu księdza nie widział. Rutkowscy wkrótce zaalarmowali kurię i prowadzili poszukiwania na własną rękę, m.in. w szpitalach i w więzieniu na Montelupich w Krakowie. Bezskutecznie.
Sędziszowski dziekan ks. Jan Pałczyński podaje datę 2 lipca, jako dzień opuszczenia Krzcięcic. Pisze do Kurii w Kielcach: „W dniu 2 lipca 1945 r. wyjechał pociągiem rannym do Krakowa proboszcz z Krzcięcic, ks. Antoni Walocha. Powrót miał nastąpić w tym samym dniu. W Krakowie widziano, jak jechał tramwajem, po czym wszelki ślad po nim zaginął i dotychczas do parafii nie powrócił. Podejmowano usiłowania odszukania go czy natrafiania na jakieś ślady. Nie dały żadnego rezultatu”. Z kolei Kuria kielecka poleca księdzu dziekanowi nadesłać wyczerpujące dane, „…przeprowadzić śledztwo, w jakich okolicznościach ks. Walocha opuścił parafię, jaki był cel jego wyjazdu, kiedy zamierzał wrócić, co wiadomo o jego przybyciu do Krakowa itd. (…)”. 7 lipca 1945 r. ks. Pałczyński pisze w obszernym piśmie do Kurii w Kielcach: „Niewiele da się zgromadzić szczegółów co do tego incydentu. Ks. Walocha w ogóle był człowiekiem skrytym i małomównym. W niedzielę 1 lipca wspomniał tylko siostrzenicy, organiście Gracy, gospodyni Kozłowskiej, że w tygodniu wybiera się do Krakowa i do Kielc. Na kolacji do p. Brakiewicza z Piołunki również o tym wspomniał (…). Domyślają się, że wyjazdy te miały związek z odpustem, jaki przypadał 8 lipca. W poniedziałek rano na stacji w Sędziszowie widział się z kierownikiem szkoły p. Wcisło, którego obiecał odwiedzić w najbliższych dniach (…). W Krakowie widziano go w tramwaju nr 9 i nic więcej”. Rodzina ks. Walochy, zdaniem ks. Daniela Wojciechowskiego, który szczegółowo badał tę sprawę, uważa, że rozbieżności są celowe, że „taki wariant wydarzeń fabrykowały władze komunistyczne, zacierając ślady zbrodni. Rozpowszechniano też plotkę, iż ksiądz zginął w wyniku porachunków partyzanckich. Głoszeniu tych kłamstw sprzyjało to, że ks. Walocha, tylko przez krótki czas przebywał na probostwie w Krzcięcicach (…)”.
Śmierć - tajemnicy ciąg dalszy
Zwłoki księdza powieszone na drzewie i sutannę - poszarpaną, zawieszoną na innym drzewie, znalazła 1 września 1945 r. kobieta zbierająca grzyby w lesie, w granicach Zakopanego. Ciało miało rany na nogach (prawdopodobne wskutek pogryzienia przez psa), przestrzelone płuca. W kieszeni sutanny była zniszczona, pisemna nominacja na probostwo w Krzcięcicach.
Tragiczny ten fakt relacjonuje w piśmie do kurii w kieleckiej ks. Jan Tobolak, dziekan z Zakopanego, w piśmie z 12 wrzesnia 1945 r. Pisze m.in.: „1 IX znaleziono zwłoki ludzkie na drzewie, o czym zawiadomiono straż bezpieczeństwa, która udała się na miejsce, gdzie znajdował się zmarły człowiek na drzewie (…). Trup wisiał co najmniej dwa tygodnie”. Zaniepokojony, wręcz przerażony ks. Tobolak zapytuje w swym liście, czy istotnie kapłan o takim nazwisku pracował w diecezji kieleckiej?
W odpowiedzi ze strony Kurii otrzymuje wyczerpujące pismo, potwierdzające tożsamość księdza. W liście przypomniano okoliczności wyjazdu i krótko - miejsca posługi księdza, jego służbę wojskową oraz obóz w Woldenbergu. Czytamy w nim m.in.: „Był to kapłan bardzo zacny i wzorowy, o czym świadczą wszyscy, którzy z nim się stykali na wolności czy też w niewoli niemieckiej. Jakakolwiek możliwość samobójstwa musi być wykluczona. Zajść tu musiał jakiś nieszczęśliwy, tragiczny wypadek, który niespodzianie przeciął życie kapłana, diecezji kieleckiej wyrządził bolesną stratę, a stanowi duchownemu chciał złośliwie zaszkodzić. Ksiądz dziekan zechce łaskawie w razie potrzeby tamtejsza opinię uspokoić”.
Po identyfikacji przeprowadzonej w obecności krewnego Pawła Rutkowskiego i ks. dr. Kazimierza Dworaka, ówczesnego wikariusza generalnego diecezji kieleckiej, ciało zmarłego pogrzebano na cmentarzu w Zakopanem. Rutkowskiemu zezwolono jedynie na postawienie prostego, własnoręcznie wykonanego brzozowego krzyża. Nie wydano zgody na pogrzeb, nawet w późniejszych latach (te informacje są zachowane w przekazach rodzinnych).
Z kolei w pracy zbiorowej pod red. Wiesława Jana Wysockiego pt. „Kapelani wrześniowi. Służba duszpasterska w Wojsku Polskim w 1939 r. Dokumenty, relacje, opracowania” (wyd. Warszawa 2001), autorzy na str. 638 podają, iż ks. Walocha został „najprawdopodobniej zamordowany przez UB”. Można przyjąć za pewnik, iż osoba kapelana Walochy była niewygodna dla nowego politycznego sytemu, czy to z racji „niechlubnej przeszłości” - jako oficera WP, czy może poglądów politycznych, choć trudno dzisiaj stwierdzić, czy i na ile uwidaczniały się one wówczas w homiliach, katechezach czy jakichkolwiek kontaktach z parafianami.
Na temat zniknięcia i tajemniczej śmierci ks. Walochy nie prowadzono nigdy postępowania sądowego.
Dziękuję ks. Danielowi Wojciechowskiemu - proboszczowi w Kurzelowie i ks. Edmundowi Noconiowi - proboszczowi w Krzcięcicach, za pomoc i wskazówki w zbieraniu materiałów do artykułu.
W następnym numerze sylwetka Stanisława Strójwąsa, najstarszego żyjącego absolwenta Szkoły Katolickiej w Kielcach