Był 1986 r. Delikatne, kwietniowe słońce opromieniało świat. Za oknem i w sercach znać było wiosnę - wszystko się zieleniło, mieniło świeżością kolorowych barw, pachniało pierwszymi kwiatami,
rozbrzmiewało radością. Niepowtarzalny dzień czwartego miesiąca roku wstał uśmiechnięty. Zegar wybił dostojnie ósmą, przeczuwając ważne wydarzenie. W księgę istnień zostało wpisane nowe życie. Ludzkość
powiększyła się o kolejną przybyszkę. Stworzenie spojrzało spod czarnych rzęs na nieznane dotąd otoczenie. Szczęście zaćmiło długie, pełne niepokoju oczekiwanie. Mama patrzyła przez łzy na drobniutkie
i cieniutkie (jak niteczki) paluszki, rączęta i nóżki. Zaraz też zjawił się tata. Zaspana dziecina otworzyła jedno oczko, a przekonawszy się, że to drugie z rodzicieli, nie przerywała sobie błogiej drzemki.
Dziadek skakał z radości, babcia nie mniej entuzjastycznie wyrażała swoje rozradowanie. Ilu ludzi cieszyło się z narodzin tego dziecka i jednocześnie drżało o jego życie! 50-centymetrowy człowieczek,
mimo początkowej nieudolności w ssaniu, czuł się dobrze. Wybrano imię, które miało zapewnić 2,5-kilogramowemu stworzonku zdrowy wzrost duchowy i fizyczny.
Nadeszło lato... i sierpień. Złote zboża chyliły głowy w podzięce ku matce ziemi. W kłosach odbijało się słońce. Pachniało lipowe kwiecie. Od czasu do czasu spokój mąciła muzyka pszczół. Las szeptał
dziecince w białych koronkach, śpiącej na ręku matki, dziwne kołysanki. W kroplach wody przeglądało się dobro. Czuć było obecność Ducha. Kapłan wypowiedział sakramentalne słowa: „Ja ciebie chrzczę
w imię Ojca i Syna, i Ducha...”. Wtem całą harmonię zmącił jeden wielki krzyk. Jedni tłumaczyli sobie ów odgłos okrzykiem radości, inni dopatrywali się pogańskiej niechęci do wody święconej, a najbliżej
prawdy byli logicznie myślący - po prostu biednemu dziecku z nadmiaru wrażeń zaczęło burczeć w brzuszku i domagało się mleka od mamusi. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że takiego wrzasku jak świat
światem nikt nie słyszał. Dalsza część ceremonii minęła już bez większych incydentów ze strony nowej członkini Kościoła.
Kolejnym wielkim wydarzeniem w życiu dziewczynki, a także jej rodziców, był pamiętny dzień, kiedy mała zrobiła pierwszy krok, i to w znaczeniu dosłownym, nie przenośnym. Odtąd zaczęło się już czynne
poznawanie świata na dwóch nóżkach. Młoda podróżniczka była bardzo ciekawa wszystkiego, co ją otaczało. Jeździła także na wieś do dziadków. Dobrze było dziecku wśród atmosfery miłości, szumu lasu za oknem,
śpiewu ptaków, bujnej, wiejskiej zieleni, daleko ciągnących się pól „malowanych zbożem rozmaitem”. Dziadkowie bardzo kochali wnusię i tęsknili za nią, gdy jechała do domu.
Mała wędrowniczka nie tylko zwiedzała Polskę, ale i docierała do najodleglejszych zakątków ziemi. Paluszkiem po globusie przemierzała tysiące mil i oglądała wiele ciekawych miejsc. W owych wojażach
dzielnie sekundował jej ojciec chrzestny.
Pewnego majowego dnia 3-letnia Ewelia (tak mama skróciła dwa imiona i uczyniła z nich jedno, brzmiące po baśniowemu) z ogromną powagą oświadczyła rodzicom, iż „mówi jej coś w głowie” i
w ten sposób zaczęła się błyskotliwa kariera myślenia.
Dziewczynka od samego początku zdradzała chęć do pisania, a także talent malarski. Zapisywała drobną rączką całe tony papieru. Jednak to nie wystarczało młodej twórczyni. Domowe książki zostały uzupełnione
i poprawione przez początkującego krytyka. Rysowniczka, z braku płótna i sztalug, ozdabiała ściany (ku przerażeniu rodziców) wszelkiego rodzaju obrazami. Pierwszą literą, którą napisała mała artystka,
było „K”, a to dlatego, że wszystkie listy od dziadków rozpoczynały się od słów: „Kochane Dzieci i Kochana Wnusiu”.
Mała badaczka nie tylko pilnie pracowała naukowo, ale także bawiła się po dziecinnemu. W dużej piaskownicy było królestwo roślin. Dziewczynka cierpliwie je sadziła, przesadzała i troskliwie podlewała.
Kwiatki rosły jak zaczarowane, czyniąc z piaskownicy bajkową krainę barw. Lubiła zieleń, ogród, całą nieskończenie piękną naturę.
Czas mijał szybko. Wreszcie nastał długo oczekiwany, upragniony dzień. Ta sama, tyle że duża dziewczynka przekroczyła próg szkoły. Ten pierwszy wrześniowy dzwonek stał się początkiem nowej epoki.
Lekcje, książki, odrabianie zadań, drobne radości i smutki - oto dzień „świeżo upieczonej” uczennicy. Krok po kroku zgłębiała tajniki wiedzy. Na drodze nauki były drobne i większe sukcesy.
Znowu nastał ważny moment wzrostu duchowego naszej bohaterki - Pierwsza Komunia św. Morze kwiatów w kościele, biała sukienka, drżące dłonie, oczy pełne łez wzruszenia i Hostia. Tamtego żaru
modlitwy i podzięki słuchał tylko Bóg. To pierwsze przyjęcie do serca Chrystusa wyryło w duszy znak. Ten czerwcowy słoneczny dzień zostanie na zawsze w pamięci.
Lata płyną nieubłaganie. Minął czas baśni, kołysanek na dobranoc i beztroskich zabaw. Zaczęło się gimnazjum. Długie godziny z książkami, myślami, własnym spojrzeniem na świat w „świątyni dumania”.
A potem liceum - nowa szkoła, nowi ludzie, nowe miasto. Wreszcie magiczna granica - 18 lat. Ale czy tak bardzo zaczarowana? Za progiem czeka dorosłość - nadzieja, niepewność, smutek.
Najpiękniejszy ze światów - świat dzieciństwa zostanie na zawsze głęboko ukryty na dnie serca...
Niby krótkie to wspomnienia, a jednak jakże bogate w szczegóły - niezanotowane uśmiechy, niespisane wiersze szczęścia chwil, niezapamiętane radości, chociażby z pierwszego kwiatu na wiosnę,
niezebrane krople łez...
Pomóż w rozwoju naszego portalu