Tańce i fajerwerki w sylwestra
W ostatni dzień grudnia, jak każdego roku od ponad tysiąca już lat, obchodzimy hucznie zakończenie kolejnego roku. Wśród organizowanych wówczas bali, zabaw i rozświetlających niebo fajerwerków, przy niemalże obowiązkowej o północy lampce szampana, otoczeni ciepłem i serdecznością składanych sobie życzeń, nie zastanawiamy się nawet, skąd wzięło się to tradycyjne, coroczne sylwestrowe szaleństwo. A pytanie, dlaczego właśnie ta noc jest tak szczególna i w tak wyjątkowy sposób przez nas świętowana, najczęściej pozostaje zawieszone w próżni.
Dzień 31 grudnia, będący wigilią Nowego Roku, nazywany popularnie sylwestrem, jest jednocześnie wspomnieniem liturgicznym św. papieża Sylwestra I, który zmarł właśnie w ostatni dzień 335 r. A tak uroczyste i huczne zakończenie mijającego roku tłumaczy zapomniana już dzisiaj legenda, związana z niezwykle popularnym w średniowiecznej Europie proroctwem Sybilli, według którego w 1000 r., za sprawą latającego potwora - ognistego smoka Lewiatana - miał nastąpić koniec świata. Legenda ta głosiła, że ów smok, pokonany w 317 r. przez papieża Sylwestra I, został obezwładniony, zakneblowany papieską pieczęcią i uwięziony w lochach Lateranu (ówczesna siedziba papieży). W ostatnią noc 999/1000 r. miał się obudzić, skruszyć Pieczęć Rybaka i ziejąc ogniem, zabić wszystkich ludzi, niszcząc jednocześnie cały ówczesny świat. Miał to być zarazem kres istniejącej cywilizacji. Już sama magia liczby 1000 kazała spodziewać się nadzwyczajnych wydarzeń.
W obliczu tak tragicznych perspektyw wśród ludności Rzymu i całej ówczesnej Europy przeważały nastroje dekadenckie: wszechobecny lęk i niepokój, obawa, strach i zniechęcenie. Przerażony tą nieuchronną wizją lud rzymski począł skwapliwie szukać wszelkich możliwych piwnic i kryjówek, w których bezpiecznie można by spędzić tę ostatnią, tragiczną w skutkach noc 999 r. Kiedy jednak obawy związane z nadejściem końca świata okazały się bezpodstawne, a na Moście św. Anioła nie pojawił się złowieszczy Lewiatan, już chwilę po północy ludzi ogarnął wprost nieopisany szał radości. Tańcom i wiwatom nie było końca. Wszyscy gremialnie wylegli na ulice i place Rzymu, śmiejąc się, radując i tańcząc. Temu ogólnemu zrywowi radości i szczęścia uległ również papież Sylwester II, który po raz pierwszy w historii udzielił swojego błogosławieństwa Urbi et Orbi. Tak oto szczęśliwie, wśród tańców, śmiechów i wszechobecnych radosnych uniesień rozpoczęto nowy, 1000 r. Od tamtej pory każdego ostatniego dnia mijającego roku podobnie rozpoczynamy celebrowanie tego jakby zwycięstwa nad Lewiatanem. A tradycja ta z czasem zakorzeniła się nie tylko w Rzymie, lecz rozprzestrzeniła się na inne państwa europejskie i na dobre zagościła na wszystkich kontynentach. Dlatego dziś, nie pomnąc już na średniowieczne proroctwo Sybilli i groźnego smoka Lewiatana, kto może, wybiera się po prostu na sylwestra.
CZYTAJ DALEJ