Leszka i Bogdan są bardzo osłabieni. Chwalą jak zwykle opiekę
personelu. Odkąd pojawiły się kłopoty żołądkowe, siostrzyczki przynosiły
im dietetyczne jedzenie przygotowane w swoich domach.
Zanosimy ciuchy Marianowi. U niego także zebrało się
konsylium lekarskie. Tu sprawa jest bardziej skomplikowana. Obrażenia
Mariana były poważniejsze, a przygnębienie, z jakiego nie może się
wciąż wykaraskać, rzutuje niekorzystnie na przebieg terapii.
Zostawiamy debatujących lekarzy i wychodzimy. Małgorzata
musi jeszcze pobiec do pobliskiej apteki, żeby zaopatrzyć się w lekarstwa
i inne akcesoria potrzebne w podróży. Ja czekam na nią przed szpitalem.
Gdyby pojawiła się zamówiona na 11.00 fioletowa, hotelowa taksówka,
mam ja zatrzymać i dopilnować, żeby nam nie umknęła.
Małgorzata wychodzi z apteki grubo po 11.00, ale naszej
taksówki wciąż nie ma. Jeszcze trochę czekamy, a potem wracamy powoli
do hotelu, wypatrując pilnie po drodze naszego pojazdu. Ruch na wąskiej
jezdni jest duży, samochody posuwają się wolno, łatwo więc spostrzec
za szybą znajomą twarz kierowcy. Skręcamy na ulicę Jerusalen i już
z daleka widzimy parkujące przed wejściem do hotelu fioletowe auto.
To recepcjonistka pomyliła się i nie podesłała taxi pod szpital.
Śpieszymy się do Reginy. Małgorzata chce porozmawiać
o stanie jej zdrowia z lekarzem prowadzącym. Ale już go w szpitalu
nie zastajemy i pani doktor umawia się z nim telefonicznie na następny
dzień tj. dzień naszego odlotu do Limy. Małgorzata biegnie załatwić
jeszcze jakieś sprawy związane z transportem rannych, ja zostaję,
żeby pomoc Reni spakować walizkę. Ona nie może jeszcze nic ciężkiego
podnieść, ani nawet się schylić. Na szczęście mieszczą się w torbie
wszystkie pamiątki podarowane jej ze szczerego serca przez Peruwiańczyków.
Potem jeszcze trochę rozmawiam o czekającej nas niebawem podróży
i żegnam się.
Do hotelu wracam powoli spacerkiem. Nareszcie mogę, nie
spiesząc się, dokładniej obejrzeć obszar miasta położony poza staromiejską
dzielnicą. Robię ostatnie zdjęcia. Uwieczniam pomnik dwóch złotych
byków. Stykają się nisko schylonymi łbami na tle wysokiej bramy.
Potem fotografuję stojącego na wysokim cokole jakiegoś miejscowego
dygnitarza. Pomnik posadowiono na malutkim rondzie, otoczonym niskim
łańcuchem. Rondo objeżdżają samochody, nie ma tu przejścia dla pieszych,
dlatego nie odważam się pokonać jezdni w celu odczytania napisu na
kolumnie. Teraz przechodzę przez wysoki wiadukt. Po obu stronach
rozciąga się wspaniały, panoramiczny widok na miasto. Na prawo domki
na stokach wzgórz, na lewo, w dolinie łuk szosy i wartki nurt kamienistej
rzeki. Za wiaduktem waham się przez chwilę, w którą uliczkę skręcić,
ale jak się okazuje obie prowadza do hotelu.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu