Miesiąc
temu zmarł mój dziadek Władysław Sałuda. Był człowiekiem pogodnym,
otwartym i ciekawym świata i ludzi. Dobrym mężem, ojcem i dziadkiem.
Chcę dziś wspomnieć jego zwyczajne, proste, ale i wartościowe życie.
I chcę Mu podziękować - za to, że był. A był dobrym Człowiekiem.
Urodził się i wychował na wsi Wymysłów, ale ciągnęło
go stamtąd w szeroki świat, więc jeszcze przed II wojną światową
wywędrował do Łodzi, gdzie był m.in. kościelnym, a następnie furtianem
w Wyższym Seminarium Duchownym.
W czasie wojny, wróciwszy na rodzinną wieś, ożenił się
z Marianną i został ojcem Krystyny i Wiesława. W jakiś czas po wojnie
wybudował dom - gościnny i otwarty dla ludzi. Wraz z żoną zajmował
się niedużym gospodarstwem i jednocześnie pracował jako wartownik
w Wojskowych Zakładach Motoryzacyjnych.
Na przełomie lat 60. i 70. przyszłyśmy na świat my, jego
cztery wnuczki. Był dla nas wspaniałym, kochającym i oddanym dziadkiem,
zaangażowanym w opiekę nad nami i w nasze wychowanie.
W połowie lat 70. zdecydował się przeprowadzić do Głowna,
gdzie wraz z żoną zamieszkali w domu syna Wiesława. Z tych czasów
także pamiętamy go jako życzliwego, aktywnego i otwartego na ludzkie
potrzeby. Był zawsze dużą pomocą i podporą dla swoich dzieci, wnuczek,
a także dla wszystkich znajomych.
Był również człowiekiem wierzącym i nie bał się swej
wiary okazywać. Przez lata był członkiem asysty kościelnej i nosił
chorągiew w procesjach, jeśli mu tylko zdrowie dopisywało. Nie raz
prowadził nas, swe wnuczki do szkoły, na katechezę albo właśnie do
kościoła. Wraz z siostrą z dumą uczestniczyłyśmy w procesjach, skoro
nasz dziadek niósł chorągiew.
Był bardzo oddanym mężem, ze zrozumieniem podchodzącym
do choroby żony, babci Marianny. Wspomagał ją z dużym oddaniem i
zaangażowaniem w prowadzeniu gospodarstwa domowego i życiu codziennym.
Jej śmierć w 1996 r. była dla niego dużym ciosem i choć otoczony
był przez następne lata wspaniałą opieką ze strony syna i synowej,
to już nigdy nie był taki jak dawniej. Interesował się jeszcze życiem
i sprawami swej rodziny, z utęsknieniem wyglądał wizyt wnuczek, prawnuków,
odwiedzali go przyjaciele i krewni, ale widać było, że robi się coraz
słabszy.
Dożył pięknego wieku 86 lat, przez ostatnie pół roku
już bardzo ciężko chorując na serce, miażdżycę, był po dwóch wylewach.
Tak jak przez całe życie to on pomagał ludziom, tak w ostatnich latach
sam doznawał opieki i życzliwości, a ze strony najbliższych - prawdziwej
miłości. Jeśli można tak powiedzieć, to w swoim cierpieniu i chorobie
jeszcze bardziej zżył się ze swoją rodziną, zwłaszcza z bardzo mu
oddaną synową Ireną, tak samo go kochającą, jak i córka Krystyna.
Dużym wsparciem dla najbliższej rodziny w opiece nad niedomagającym
dziadkiem byli nasi krewni, Irena i Józef Szychowscy.
Do ostatnich dni interesował się losami swojej rodziny,
czekał na spotkania z bliskimi. W poniedziałek 29 lipca poprosił
synową Irenę o zawiezienie go do kościoła: chciał wziąć udział w
Mszy św., wyspowiadać się. Był już jednak bardzo słaby, więc zdecydowano
się raczej zaprosić księdza do domu. Przybył Ksiądz Dziekan z sakramentem
namaszczenia chorych, który także wyspowiadał dziadka Władysława
i spotkał się z jego rodziną. Ksiądz Dziekan wspominał potem ufne
spojrzenie Dziadka, zapatrzone w niedaleką już przyszłość, pogodzone
z coraz bliższym odejściem.
Po ostatnim sobotnim wylewie przy łożu chorego czuwali
nieustannie syn Wiesław, synowa Irena i córka Krystyna. W ostatnich
godzinach życia Dziadka, w poniedziałek 12 sierpnia, przybyła także
przynaglana złym przeczuciem wnuczka Władysława. Jak tylko mogli,
bliscy starali się ulżyć mu w cierpieniu i gorączce. Przez najtrudniejszych
kilkanaście godzin przed śmiercią Dziadek otoczony był szczególną
miłością i troską swoich najbliższych, na które zasłużył z pewnością
przez całe swoje długie, pracowite i życzliwe ludziom życie.
Dziękuję Ci, Dziadku, za to, że byłeś. Za te wszystkie
zamówione dla mnie o świcie wizyty lekarskie, za stanie w kolejkach,
za kupienie mi mundurka harcerskiego i przyborów szkolnych. Za wyprawę
na łąkę po kwiaty do zielnika i na akademię z okazji zakończenia
roku. Za wszystkie opowieści o tym, jak było kiedyś. Za miętowe cukierki,
orzechy i jabłka. Za to, że nas wszystkie kochałeś. My też Ciebie
kochamy i będziemy zawsze pamiętać.
I jeszcze kilka słów do Ciebie, Mamo. Podziwiam Cię i
dziękuję za miłość i ofiarną, pełną oddania, życzliwości i cierpliwości
opiekę nad Dziadkiem. Ja mogę sobie tylko wyobrażać, jakie to było
dla Ciebie trudne, zwłaszcza przez ostatnie pół roku. Opiekowałaś
się nim, swoim teściem, trochę tak, jak dzieckiem. Te wszystkie nieprzespane
noce, karmienie go, mycie, ubieranie, dbanie o niego. Byłaś w tym
wspaniała i wiele się od Ciebie nauczyłam. O miłości, wdzięczności,
poczuciu obowiązku. Chciałabym kiedyś umieć tak zaopiekować się Wami,
moimi Rodzicami, jeśli będziecie tego potrzebowali. Dziękuję.
Pomóż w rozwoju naszego portalu