Charlie Dickens przeszedł przez śliską od topniejącego śniegu, brukowaną ulicę i raz jeszcze obejrzał się za siebie. Na murze starej ceglanej kamienicy wciąż wisiał szyld z napisem: „Scrooge i Marley”. Drzwi pod szyldem wciąż miały ten sam wiśniowy kolor, a dziwny człowiek, który za nimi pracował, twierdził, że zegarmistrz Marley, któremu Charlie pomagał zeszłej zimy, nie żyje od siedmiu lat! Była to z pewnością najbardziej tajemnicza sprawa, jaka zdarzyła się w dwunastoletnim życiu Charlesa. Wracając do domu, zerknął jeszcze raz w witrynę mijanej księgarni. Zieleniła się w niej okładka świeżo wydanej powieści Andrew Thompsona, znajomego pana Marleya.
- Skoro ta powieść istnieje naprawdę, Marley nie mógł nie żyć zeszłej zimy! - powiedział sam do siebie chłopiec.
Późnym popołudniem usiadł przy oświetlonym świecą stole i postanowił napisać pierwsze w swoim życiu opowiadanie...
Reklama
„Przede wszystkim powiedzieć trzeba, że Charlie, Olivier i David nazywali siebie braćmi, choć tak naprawdę byli tylko kolegami z jednej klasy. Zarzekali się, że ich wielkiej przyjaźni nie rozerwie nawet śmierć. Razem chodzili do szkoły, razem wracali do domu, razem się uczyli i świetnie się razem bawili. W co? Ot, na przykład w wojnę na śniegowe kulki. Któregoś grudniowego popołudnia, wracając do domów, celowali nimi do siebie, śmiejąc się głośno i uchylając przed ciosami. Ale ponieważ robili to na ulicy, tuż pod oknami kamienic, jedna z kulek - co można było przewidzieć przy odrobinie rozsądku - uderzyła w szybę i stłukła ją z hukiem.
- Uciekajmy! - zawołał, śmiejąc się łobuzersko Olivier, obrócił się na pięcie i sekundę później zniknął za rogiem. Nim jego przyjaciele zdążyli się zorientować, że ich opuścił, oczom ich ukazał się starszy mężczyzna z miną zapowiadającą niezłą awanturę.
- Stłukliście okno w moim warsztacie - oznajmił chłodno.
- To nie ja! - zastrzegł się natychmiast David.
- Ja też nie - dodał Charlie.
- Więc kto? Ten chłopiec, który uciekł? - spytał mężczyzna.
- Uciekł? - zdziwili się jednocześnie chłopcy. Umawiali się przecież, że nie opuszczą się w kłopotach. Mężczyzna złapał ich za rękawy i pociągnął ku drzwiom warsztatu. Nad wejściem Charlie dostrzegł szyld z napisem „Scrooge i Marley”.
- Panie Scrooge, to naprawdę nie ja - zaczął się tłumaczyć David. - Moja kulka rozbiła się o bruk!
- Nazywam się Marley - mężczyzna wprowadził ich do pomieszczenia pełnego najróżniejszych zegarów. Zwłaszcza jeden z nich bił naprawdę głośno. - Scrooge to mój wspólnik. Ale to nieważne. Ważne, jak mi się odpłacicie za to stłuczone okno.
- Nie mamy pieniędzy - podkreślił od razu Charlie. - Chyba pan widzi, że jesteśmy tylko dziećmi. Nie pracujemy, chodzimy do szkoły.
- Wiem, że nie macie pieniędzy. Dlatego sami musicie wymyślić sposób, w jaki naprawicie tę szkodę. Nie wypuszczę was, dopóki tego nie zrobicie - Marley usiadł za dużym stołem, na którym leżało mnóstwo narzędzi, śrubek i części od zegarów. Stół stał pod dużym oknem, które nie wychodziło na ulicę, ale na podwórze.
- A może pan nam coś podpowie? - spytał nieśmiało Charlie.
- Jak się nazywacie?
- Ten, który uciekł, to Olivier Twiston! - powiedział głośno David.
- Nie pytam o niego, tylko o was - Marley patrzył chłodno na Davida.
- On się nazywa Charlie Dickens - uzupełnił swoją wypowiedź David, próbując ukryć własne nazwisko.
- A ty?
- David Coperrs - rzekł cichutko.
- A więc dobrze. Mamy dziś 15 grudnia. Do końca miesiąca będziecie przychodzić codziennie po lekcjach do mojego warsztatu i sprzątać. Zamiatać, wycierać kurze, wynosić śmieci i jeśli będzie trzeba, to także odgarniać śnieg sprzed wejścia. Jeśli choć raz się nie zjawicie, pójdę do waszych rodziców i o wszystkim im opowiem. Zaczynamy od zaraz.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
- To niesprawiedliwe! - wybuchnął David, gdy po zmierzchu razem z Charliem opuścili wysprzątany już warsztat Marleya. - Musimy pójść do Oliviera! Powinien sprzątać razem z nami! Przecież też rzucał kulkami!
- Masz rację! - stwierdził Charlie. - Chodźmy do niego! Przyjaciół nie opuszcza się w biedzie!
Ale Olivier nie chciał ich nawet słuchać. Powiedział tylko, że jeśli ma sprzątać do końca roku czyjś warsztat, woli przestać się z nimi przyjaźnić.
- To nie ja stłukłem tę szybę, Charlie! - zezłościł się na dobre David po przykrej wizycie u Oliviera. - Widziałem, jak moja kulka rozbiła się o bruk! To mogła być kulka Oliviera albo twoja! Skoro Oli nie chce, sam powinieneś sprzątać u tego zrzędy Marleya!
- Nie zgadzam się z tobą! Widzę, że ty także już zapomniałeś nasze hasło! Więc ci je przypomnę: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!”.
- Nie chcę ponosić kary za coś, czego nie zrobiłem! Gdybyś był prawdziwym przyjacielem, poprosiłbyś Marleya, żeby mnie z niej zwolnił!
I tak 15 grudnia wieczorem przyjaźń naszych bohaterów zawisła na włosku. Następnego ranka nie powiedzieli sobie nawet „dzień dobry”.
Reklama
Charlie czuł się zraniony. Bardzo wierzył w swoich przyjaciół i nie mógł zrozumieć, dlaczego przez takie głupstwo obaj się od niego odwrócili. Nie mógł też znieść ciszy, jaka panowała w zegarmistrzowskim warsztacie „Scrooge i Marley”, więc skoro nie było szansy na rozmowę z Davidem, postanowił zdobyć się na odwagę i któregoś dnia zagadnąć zegarmistrza.
- Czy pan Scrooge przyjdzie dziś do warsztatu? Nigdy jeszcze go nie widziałem.
- Nie. Scrooge wyjechał w interesach.
Charlie właśnie miał zapytać, kiedy wróci, gdy do warsztatu wszedł szczupły, młody człowiek z walizką.
- Dzień dobry, panie Marley! - uśmiechnął się życzliwie, choć jakoś smutno.
- Witaj, Thompson! - ucieszył się zegarmistrz. - Co u ciebie?
- Przyszedłem się pożegnać - odpowiedział i ściągnął rękawice. - Wracam na wieś. Byłem niemal we wszystkich wydawnictwach w mieście, wszystkie odrzuciły moją powieść. To mnie przekonało, że nie warto dalej szukać. Widocznie nie mam dość talentu.
- Ja na twoim miejscu jeszcze bym się nie poddawał. Po pierwsze dlatego, że to dobra powieść, a po drugie dlatego, że jest jeszcze kilka wydawnictw w mieście, do których nie dotarłeś.
- Prawdę mówiąc, panie Marley, zostało tylko jedno i za godzinę mam pociąg. Nie warto.
- Przemyśl to jeszcze, Andrew - zachęcił go ciepło pan Marley, wstał, popatrzył mu w oczy i uścisnął rękę. - Każda chwila jest szansą, by wszystko zmienić.
Gdy młody człowiek wyszedł, Marley popatrzył na Charliego i powiedział:
- Jeśli się podda, możliwe, że za rok o tej porze będzie nieszczęśliwym, zgorzkniałym człowiekiem. A jeśli pójdzie do tego ostatniego wydawnictwa, kto wie? Może przyszłej zimy ludzie będą kupować jego powieść na prezenty gwiazdkowe?
Reklama
- Nie przeszkadza panu to nieustanne cykanie zegarów? - zapytał Charlie następnego dnia. Jemu po kilku dniach sprzątania dudniło od tego w głowie.
- Nie - uśmiechnął się Marley. - To nie jest tak, że one po prostu cykają. Przypominają mi nieustannie o bardzo ważnych rzeczach.
- Jakich?
- Takich, że każda godzina, każdy kwadrans, minuta i sekunda to szansa na to, by wszystko zmienić.
- Na przykład zanieść swą powieść do jeszcze jednego wydawnictwa? - Charles nawiązał do wizyty młodego Thompsona.
- Na przykład - potwierdził Marley.
- A pan? Co pan chciałby zmienić?
- Nic - uśmiechnął się Marley. - W miasteczku, z którego pochodzę, żył kiedyś pewien zegarmistrz. Wiedział o zegarach więcej niż ktokolwiek na świecie, a wszystko dlatego, że rozumiał ich język.
- Język zegarów? - Charlie nie posiadał się ze zdumienia. Marley wstał, podszedł do wielkiego zegara z wahadłem i przywołał do siebie Charlesa.
- Posłuchaj! Co słyszysz? - spytał.
- Bicie. Bim-bom, bim-bom... - odpowiedział.
- To jest właśnie język tego zegara. I wiesz, co on mówi?
- Że każda chwila jest szansą, by wszystko zmienić? - bardziej spytał niż odpowiedział Charlie.
- Nie. Ten mówi, że czas życia to czas, którego nie wolno marnować.
- Ja tego nie słyszałem.
- Pewnego dnia usłyszysz - uśmiechnął się zegarmistrz.
- Tymczasem posłuchaj tego - wskazał na mosiężny, ciężki czasomierz.
- Cyka.
- A co mówi?
- Nie wiem.
- Mówi: nie czekaj, tylko żyj. Nie odkładaj życia na później. - Pan Marley usiadł z powrotem na krześle i wrócił do historii o człowieku z jego rodzinnego miasteczka. - Ten zegarmistrz nauczył mnie nie tylko zawodu. Nauczył mnie także słuchać zegarów po to, bym mógł przypominać zabieganym ludziom, że czas wcale nie jest ich wrogiem. On może stać się ich wspaniałym sprzymierzeńcem, jeśli tylko nauczą się z niego korzystać.
- Zegar mojego ojca mówi, że czas to pieniądz - do rozmowy nieoczekiwanie włączył się milczący dotąd David.
- Ja bym powiedział raczej, że czas to skarb - podkreślił pan Marley.
- A moja babcia - kontynuował mały Coperrs - twierdzi, że czas biegnie bardzo szybko i wpędza ją w coraz głębszą starość.
- To prawda, że czas ucieka - zgodził się Marley. - Ale ucieka dlatego, że wieczność czeka. A wieczność to raj.
- Albo piekło - zauważył słusznie David.
- Masz rację, ale trzeba zawsze pamiętać o tym, że...
- Każda chwila to szansa, żeby wszystko zmienić - skończył Charlie.
- Właśnie. A kim wy będziecie za rok, chłopcy, co? - zapytał Marley niespodziewanie. - Nadal będziecie na siebie obrażeni? Byliście przecież wspaniałymi przyjaciółmi.
- Skąd pan wie? - oczy chłopców zrobiły się okrągłe niczym cyferblaty.
- O takiej wielkiej przyjaźni ludzie opowiadają po całym mieście.
- To nie była wielka przyjaźń - mruknął Charlie. - Gdyby była, nie skończyłaby się w tak głupi sposób.
- Jeśli to była wielka przyjaźń, to wszystko da się odbudować - stwierdził zegarmistrz - i wszystkie przykrości da się zapomnieć. Bo jak mówił kiedyś jeden z zegarów: czas krok po kroku nam zamienia gorycz pamięci w słodycz zapomnienia - spojrzał na chłopców i uśmiechnął się. - Jeśli waszej trójce jest pisana wielka przyjaźń, a wy postanowicie trwać w waszym gniewie, stracicie bardzo dużo.
- A jak sprawdzić, czy jest pisana?
- Spróbować się pogodzić. Tymczasem jeśli chcecie, możecie już iść do domu. Wasz dług uważam za spłacony - oznajmił ku ogromnemu zaskoczeniu chłopców i co ciekawe, wcale nie żartował.
Reklama
Minął rok. Zbliżało się kolejne Boże Narodzenie. Charlie, Olivier i David, wracając ze szkoły, zauważyli w witrynie księgarni nowo wydaną powieść w zielonej, skórzanej okładce. Jej autorem był ni mniej, ni więcej, tylko Andrew Thompson.
- Jednak kupili od niego tę książkę! - ucieszył się Charles.
- A my wciąż jesteśmy przyjaciółmi! - dodał David.
- To do jutra! - zmienił temat Olivier, dotarli bowiem do sklepu kolonialnego, przy którym ich drogi do domu rozchodziły się na trzy strony miasta.
- Cześć, chłopaki! - krzyknął David, kierując się w stronę długiej, wąskiej uliczki, kończącej się przy rzece.
Charles również szedł w kierunku swojej kamienicy, gdy coś kazało mu zawrócić. Minął sklep kolonialny, kościół i księgarnię. Chwilę potem stał przed wiśniowymi drzwiami, nad którymi kołysał się lekko szyld „Scrooge i Marley”.
- Dzień dobry! - rzucił wesoło, wchodząc do środka.
- Dobry?... Też coś! - zakpił z powitania starszy mężczyzna siedzący za dużym biurkiem. W warsztacie było bardzo zimno i nie wiadomo, gdzie podziewały się zegary.
- Zapewne pan jest wspólnikiem pana Marleya - Charles mimo wszystko nadal się uśmiechał. - Nazywam się Charles Dickens, pracowałem tu rok temu z moim przyjacielem.
- Co? - Scrooge zsunął delikatne okulary na czubek ostrego nosa i spojrzał z niedowierzaniem na chłopca.
- Przyszedłem złożyć panu Marleyowi życzenia świąteczne.
- Głupoty... - mruknął Scrooge i wrócił do jakichś prowadzonych przez siebie rachunków.
- Nie zastałem pana Marleya?
- Marley nie żyje od siedmiu lat! - zezłościł się mężczyzna.
- Jak to?! - Charles omal nie upadł z wrażenia. - Rok temu, w grudniu pracowałem u niego, w tym warsztacie!...
- Rok temu w grudniu moja firma była zamknięta, bo podróżowałem w interesach! A teraz zabieraj się do domu, smarkaczu, bo nie mam czasu na głupoty! Czas to pieniądz!
- Czas to skarb. Tak mawiał pan Marley.
- No, już cię tu nie ma! - Scrooge był mocno zniecierpliwiony.
- Więc kim był ten zegarmistrz? Wtedy, rok temu?
- Nie wiem! Może duchem!
Chłopiec niczego nie rozumiał.
- W takim razie do widzenia - powiedział zdezorientowany.
- I wesołych Świąt, panie Scrooge.
- Też mi coś! Święta! Głupoty jakieś!...”.
Charlie odłożył pióro i zamyślił się. Opisał właśnie najdziwniejszą historię swojego życia i zupełnie nie wiedział, jak ją zakończyć. Za oknem znów sypał grudniowy śnieg, a zegar na kościelnej wieży zaczął wybijać godzinę siódmą. Jego niski, ciepły ton rozpływał się łagodnie po okolicy. Charles uchylił okno, by wyraźniej go słyszeć.
- Może wyjaśnisz mi to wszystko, zegarze? A może podpowiesz, jak powinna zakończyć się ta historia? - spytał, wpatrując się w ciemną bryłę świątyni.
- To jeszcze nie twój czas, Charlie - usłyszał w odpowiedzi. - Wszystko zrozumiesz, gdy dorośniesz, i wtedy także stworzysz z tej historii wspaniałą powieść.