Reklama

Sport

Jubileusz Antoniego Piechniczka: piłka nożna mnie nie nudzi

"Choć nie prowadzę żadnej drużyny, to znajduję w futbolu tyle ciekawych momentów, że się nigdy nie nudzę” – powiedział PAP trener Antoni Piechniczek, jeden z najbardziej znanych i utytułowanych polskich trenerów. We wtorek będzie obchodzić 80. urodziny.

[ TEMATY ]

piłka nożna

Karol Porwich "/Niedziela"

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Piechniczek przyznał, że po zdaniu matury w 1961 roku i rozpoczęciu studiów w katowickiej AWF marzyła mu się praca nauczyciela wychowania fizycznego.

"Chciałem pracować z młodymi ludźmi. Nauczyć ich pływać, jeździć na nartach, kochać góry, sport, przygotować do sprawności, z którą łatwiej iść przez życie" – wspominał podczas jubileuszowej rozmowy z PAP.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Piechniczek po skończeniu studiów – w trakcie których występował w Legii Warszawa i zetknął się na uczelni z medalistami olimpijskimi w różnych dyscyplinach - wrócił na Górny Śląsk i zaczął grać w Ruchu Chorzów.

"Równocześnie dostałem propozycję pracy z juniorami tego klubu. Na zasadzie – młody, po studiach, zobaczymy co potrafi. No i pokochałem tę pracę. Po skończeniu kariery piłkarskiej, kiedy wróciłem do Ruchu po rocznym pobycie we Francji, ówczesny trener Michal Vican zaproponował mi, żebym został jego asystentem. Przyjąłem to z radością, bo wiedziałem, że zarobię na utrzymanie rodziny" – zaznaczył Piechniczek.

Do rozpoczęcia tej współpracy nie doszło, bo ofertę pracy w roli pierwszego szkoleniowca złożył grający wtedy na zapleczu ekstraklasy BKS Bielsko-Biała.

"Vican powiedział: +rób, jak uważasz, ale ja na twoim miejscu podjąłbym się samodzielnej pracy+. Tak się wciągnąłem w rolę trenera, że zostałem przy niej do końca kariery zawodowej" – przypomniał.

Nie ukrywał, że posada nauczyciela była mniej stresogenna, ale z kolei fach szkoleniowy zapewniał wyższe dochody.

"Dokonałem wyboru z prozaicznego powodu - chciałem utrzymać rodzinę na odpowiednim poziomie. Żeby być dobrym trenerem, trzeba mieć niesamowicie głęboką wiedzę dotycząca piłki nożnej, form przygotowania, niuansów taktycznych, motywacji zawodników, umiejętności pracy w kolektywie. To warunek podstawowy, ale jeśli ktoś nie grał, tylko oglądał piłkę z okna pociągu pospiesznego, to prawdopodobieństwo, że zostanie dobrym szkoleniowcem jest niewielkie. W chwilach niepowodzeń ze strony piłkarzy pada pytanie: +A kim pan był, gdzie pan grał, co pan osiągnął?+ Zupa się wylewa i większość trenerów traci pracę" – tłumaczył były selekcjoner.

Reklama

Jak podkreślił, praca z kadrą narodową to marzenie każdego szkoleniowca i zaszczyt, ale podbudowę pod karierę zawodową dały mu studia.

"Pytałem Huberta Wagnera, co mam zrobić, żeby moi piłkarze mieli taki wyskok dosiężny, jak siatkarze, żeby wygrywali wszystkie pojedynki główkowe, jak poprawić sprawność fizyczną, by w grze szczupakiem wykorzystali podstawową rzecz, jaką jest pad siatkarski i nie zrobili sobie krzywdy w różnych sytuacjach boiskowych. Z lekkoatletami rozmawiałem o tym, jak sprawić, by zawodnicy mieli wytrzymałość szybkościową nie na 90, ale na 120 minut gry. Kiedy wchodziłem potem do szatni, patrzyłem na piłkarzy jak na uczniów szkoły podstawowej. Mogłem powiedzieć: +synu, twoja współpraca ze mną może ci dużo bardzo dać+" – nadmienił.

Jego zdaniem nowinki technologiczne nie zastąpią wiedzy szkoleniowej.

"Dziś zdobycie jakiejkolwiek informacji na dowolny temat nie jest trudne. Jednak każdy trener musi mieć zmysł analityczny, nie tylko przeczytać, ale wiedzieć, jak tę wiedzę wykorzystać. Wszyscy wiemy, jak grają Brazylijczycy, a kiedy mają bardzo dobry zespół, niewielu ludzi wie, jak ich ograć, jaką taktykę zastosować" – podał przykład.

Wskazał, że nie ma trenerów, którzy wygrywają wszystko.

"Najcenniejsi są ci, którzy potrafią wygrać najważniejsze mecze. Jest jeden taki najważniejszy, który... przegrałem. Wiedziałem, że drugiego takiego w mojej karierze nie będzie, że moja reprezentacja takiej szansy ponownie nie dostanie. A pierwszej nie wykorzystaliśmy. Chodzi o półfinał mistrzostw świata w 1982 roku z Włochami, który skończył się porażką 0:2" – przyznał.

Reklama

Zauważył, że dla obecnego selekcjonera Czesława Michniewicza zapewne najważniejszy był dotychczas marcowy mecz w Chorzowie ze Szwecją, który dał biało-czerwonym awans do mundialu.

"Życzę mu, żeby w MŚ ważniejsze od tego było spotkanie w ćwierćfinale, półfinale, a może nawet w finale. Powtarzam piłkarzom - mistrzem kraju możesz być co roku, ale szansę, by zostać mistrzem świata albo chociaż zrobić dobry wynik w mundialu, dostaje się raz w życiu. Robert Lewandowski jest rekordzistą w liczbie bramek zdobytych dla reprezentacji, królem strzelców Bundesligi, ale to Grzegorz Lato zdobył w MŚ 10 goli, a Lewandowski – ani jednego" – przypomniał.

Pytany, co poradziłby młodemu trenerowi, niepewnemu, czy warto wybrać tę drogę życiową, odpowiedział, że to fajne, ale niesamowicie trudne zajęcie.

"Zadałbym mu pytania pomocnicze – czy jesteś przygotowany na to, że będziesz żył w ciągłym stresie, że spotkasz niewdzięcznych, krnąbrnych, wręcz nieprzyjemnych zawodników, że – ku swemu zaskoczeniu - możesz być zwolniony z dnia na dzień, że będziesz miał piłkarzy mających wysokie mniemanie o sobie, zarabiających większe pieniądze i mogących cię traktować lekceważąco. Jeśli jesteś gotów podjąć tę walkę, to próbuj. Nie ma żadnej gwarancji, że ci się uda, ale zawsze jest nadzieja" – podsumował mieszkający w Wiśle trener.

Piechniczek prowadził reprezentację Polski w latach 1981-86 i 1996-97. Łącznie pod jego kierunkiem biało-czerwoni rozegrali 74 spotkania, wygrywając 26, 21 remisując i 27 przegrywając. Dwukrotnie wprowadził biało-czerwonych do mundialu - w 1982 roku w Hiszpanii zajął z nimi trzecie miejsce, a cztery lata później w Meksyku jego zespół odpadł w 1/8 finału.

Był też selekcjonerem narodowych zespołów Tunezji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Jesienią 2021 został doktorem honoris causa katowickiej Akademii Wychowania Fizycznego.

Reklama

Autor: Piotr Girczys (PAP)

gir/ pp/

2022-05-01 08:52

Ocena: +3 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Gwiazdy futbolu w międzynarodowym „meczu dla pokoju” z inicjatywy papieża Franciszka

[ TEMATY ]

sport

piłka nożna

Crystian Cruz / photo on flickr

Z udziałem piłkarzy reprezentacji Niemiec, złotego medalisty Mundialu 2014, Lukasa Podolskiego i Mesuta Özila, odbędzie się 1 września na Stadionie Olimpijskim w Rzymie międzyreligijny mecz piłki nożnej na rzecz pokoju. Jak poinformowano dziś w Rzymie, swój udział w meczu, który zostanie rozegrany z inicjatywy papieża Franciszka, zapowiedziało ponad 50 międzynarodowych gwiazd futbolu.

Są wśród Lionel Messi z Argentyny, bramkarz włoskiej kadry narodowej Gianluigi Buffon, wieloletni kapitan „Inter Mediolan” Javier Zanetti oraz jego dawny kolega klubowy Samuel Eto’o. Zanetti jest jednocześnie jednym z głównych organizatorów meczu.

CZYTAJ DALEJ

Matka przyszła do swoich dzieci

– Mamy w parafii piękne rodziny. One są naszą radością – powiedział Niedzieli ks. Witold Bil, proboszcz parafii Miłosierdzia Bożego w Kurowie.

Parafia, 21 kwietnia przeżyła Nawiedzenie obrazu Matki Bożej Częstochowskiej.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję