Reklama

Największa przygoda życia

Był urzędnikiem państwowym, radnym. Drugą kadencję jest posłem. Kiedy mówi o Powstaniu Warszawskim, łatwo się wzrusza. Jest pełen emocji. Choć Jan Ołdakowski, dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego, ma zaledwie trzydzieści sześć lat - można odnieść wrażenie, że był na każdej barykadzie Powstania i zna kamienie zdobytej i niezdobytej stolicy 1944 roku

Niedziela Ogólnopolska 8/2008, str. 18-19

Mateusz Wyrwich

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Jego rodzina nie zapisała wielkiej karty historycznej w dziejach Polski. Jedynie babcia walczyła w Powstaniu Warszawskim. Dziadek w obronie Warszawy i później w Armii Andersa. Ojciec był współzałożycielem i działaczem „Solidarności Rolników”. Jak podkreśla Jan Ołdakowski, główną siłą wychowania patriotycznego byli więc nieżyjący już: babcia i ojciec.

Chciał naśladować dziadka

Kiedy powstała „Solidarność”, miał osiem lat. Jego polityczne dojrzewanie natomiast przypadło na początek lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Jest z pokolenia, które pierwszy dzień stanu wojennego najboleśniej odczuło brakiem „Teleranka”. Pamięta, że podczas stanu wojennego w domu wiele mówiono o historii i polityce. Słuchano RWE i „Głosu Ameryki”. Jednak był zbyt mały, by mógł to ułożyć w jakąkolwiek opowieść; choć, jak wspomina, pamięta to wielkie wydarzenie, kiedy w 1980 r. ojciec przyniósł chorągiewkę „Solidarności” i powiesił ją na honorowym miejscu - obok medali i odznaczeń dziadka z okresu wojny. Jemu samemu ojciec nie pozwolił jednak „walczyć”. - Już nie pamiętam dokładnie, czy to było tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, czy może rok później - opowiada Jan Ołdakowski. - Postanowiliśmy z bratem zamanifestować przeciwko komunistom. On miał chyba siedem lat, a ja jedenaście. Zrobiliśmy sobie znaczki z symbolami „Solidarności Walczącej” i powiedzieliśmy ojcu, że będziemy je nosić. Ojciec jednak uznał, że nie jest to potrzebne. Byłem rozżalony, bo „przecież dziadek walczył, a mnie to się nie pozwala”.
W czasie szkoły podstawowej i średniej był ministrantem w kościele parafialnym w podwarszawskim Głoskowie, gdzie do dziś mieszka z żoną i trójką dzieci. W liceum nie zajmował się działalnością opozycyjną, choć swego rodzaju manifestacją polityczną była jego odmowa wejścia w skład pocztu sztandarowego szkoły. - Już zupełnie świadomie uważałem wtedy, że gdybym wszedł w skład pocztu, to kolaborowałbym z władzą - podkreśla Jan Ołdakowski.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Licealista i student

Jego przyśpieszone dojrzewanie polityczne nastąpiło wraz z wyborami 4 czerwca 1989 r. Kilka ulic od liceum, na warszawskim Wilanowie, zbierali się mężczyźni. Byli jak ze sztychów Grottgera. Brodaci, wąsaci. Palili dużo papierosów i rozprawiali o polityce. Dawali również licealiście do rozklejania plakaty z kandydatami „Komitetu Obywatelskiego Solidarność”. - Miałem wielką wiarę w to, że jest już wolny kraj, mimo że nadal są ci „potworni komuniści”. Również poczucie, że uczestniczę w wielkim wydarzeniu historycznym. Z bratem na rowerach objeżdżaliśmy wioski powiatu piaseczyńskiego i rozklejaliśmy afisze wyborcze przyszłego senatora, Findeisena. Rozlepialiśmy też plakaty: „Solidarność nie do zdarcia”.
Kolejna dawka „szybkiego dojrzewania” emocji i refleksji przyszła już po wyborach 4 czerwca 1989 r. Janek Ołdakowski jeszcze był licealistą, kiedy rozpoczęła się „wojna na górze”, a Michnik - przedstawiciel opozycji uznał Kiszczaka - przedstawiciela władz komunistycznych za człowieka honoru. Co pewien czas przez ten „szum informacyjny” docierała jednak do młodego chłopaka świadomość, że przecież i w opozycji istnieje wielonurtowość. Że „opozycja” to nie tylko Kuroń i Michnik, ale jeszcze inni ludzie, również i tacy, dla których tak jak dla jego ojca - komunizm i Związek Radziecki to największe zło.
Był studentem pierwszego roku polonistyki na Uniwersytecie Warszawskim, kiedy Antoni Macierewicz, minister spraw wewnętrznych w prawicowym rządzie Jana Olszewskiego, ogłosił listę tajnych współpracowników służby bezpieczeństwa. Tej samej nocy rząd Olszewskiego został obalony. - Dla mnie nie lata osiemdziesiąte były trudne, ale właśnie dziewięćdziesiąte. Gdy zacząłem sam kojarzyć fakty i ich znaczenie, zrozumiałem, że polityka to coś bardzo złożonego i że prawda nie broni się sama.

Reklama

Ucieczka od polityki

Po tych wydarzeniach student Ołdakowski odsunął się jednak na jakiś czas od polityki. Miał poczucie, że „starsi” przegrali solidarnościową rewolucję. Coraz częściej widział, jak ubecy i komuniści znów zasiadają w pierwszych rzędach polityki, tylko już upudrowani na zwolenników nowego systemu. Miał przejmującą świadomość nieukarania komunistów. - Można było odnieść wrażenie, że system komunistyczny „sam się zrobił”, iż nie ma winnych, a ci z „Solidarności”, którzy wygrali, zaraz się pokłócili, inni natomiast popadli w ubóstwo - opowiada po latach. - Miałem poczucie tragizmu, że ta pokojowa rewolucja rozmywa się. Niektórzy ludzie związani z „Solidarnością”, jeszcze do niedawna uznawani za autorytety moralne, nawoływali, żeby ubeka nie nazwać ubekiem, bo może dostać niestrawności albo zawału, mówiąc żartobliwie. To wszystko było ponurą groteską, która tak naprawdę działa się w ciszy i nikt nie chciał przyjąć tej perspektywy. Odnosiłem wrażenie, że społeczeństwo nie jest zainteresowane prawdą. Ruszył kapitalizm, więc ludzi bardziej interesowały kolorowe rzeczy niż prawda, narodowa tożsamość.
Student Ołdakowski zajął się więc głównie nadrabianiem lektur z byłego „drugiego obiegu”, które masowo już ukazywały się na oficjalnym rynku księgarskim. Rozpoczął również pracę w dziale słowników PWN i nic nie wskazywało, że zajmie się polityką czy historią. Język ojczysty wciągnął go niemal całkowicie. Skończył studia i zajął się w wydawnictwie problematyką słowników nienormatywnych. Polityką zajmował się o tyle, o ile było to konieczne. Przede wszystkim wspomagał swojego ojca, który został radnym w Głoskowie i wuja startującego na posła z UPR. Jednak pod koniec lat dziewięćdziesiątych coraz bardziej doskwierała mu świadomość, że brak aktywności społecznej to jakby brak patriotyzmu. Wreszcie postanowił na nowo „uczyć się państwa”. Zaczął chodzić na spotkania, które prowadził Rafał Matyja w Fundacji Windsor. Bywali tam młodzi politycy: Rokita, Ujazdowski, Komorowski. Tam uczył się tego, czym jest państwo, administracja.

Reklama

Rodzina i praca

Rok 1997 w życiorysie Jana Ołdałkowskiego zapowiada wielkie zmiany. Żeni się, pisze opóźnioną pracę magisterską, następnego roku odchodzi z PWN. Od tego też czasu zaczyna się jego błyskotliwa kariera polityczna. Najpierw jest to, choć „niszowy”, ale już opiniotwórczy tygodnik „Nowe Państwo”. Pisze recenzje książek i współredaguje kolumny dotyczące ekologii. Tymczasem nowy rząd, tym razem Akcji Wyborczej „Solidarność”, promuje młodzież, która bez komunistycznych naleciałości mogłaby budować nową administrację. Jan Szyszko, minister ochrony środowiska, mianuje Ołdakowskiego kierownikiem działu promocji w podległym mu Narodowym Funduszu Ochrony Środowiska. - Byłem kierownikiem, miałem 26 lat i zarabiałem więcej niż moi rodzice łącznie... Czułem się naprawdę głupio. Wówczas moje pokolenie uważało, że wystarczy kupić garnitur, mieć komórkę i poczucie misji - opowiada z autoironią Ołdakowski. - Myślę, że byłem złym szefem dla tych starszych pań, które tam pracowały, bo uważałem, że wiem więcej. Dopiero później zrozumiałem, że powinienem ich wysłuchać, bo choć one nie znały nowoczesnych metod zarządzania, to ja nie wiedziałem, że jeśli się podejmuje decyzje autorytarnie, to trzeba mieć naprawdę wielkie doświadczenie. W przeciwnym wypadku łatwo można popełnić błąd.

W Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Po Ministerstwie Ochrony Środowiska przyszła praca w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Najpierw na stanowisku dyrektora Departamentu Środków Przekazu, a później dyrektora gabinetu ministra. Ołdakowski cierpliwie uczył się, że w pracy polityczno-urzędniczej konieczny jest przede wszystkim kontakt z ludźmi. W ministerstwie też po raz pierwszy bliżej zapoznał się z projektami promującymi wartości patriotyczne. Jednym z tych przedsięwzięć była wystawa „Bohaterowie naszej wolności”, przygotowana na 11 listopada 2000 r. pod auspicjami ministra. Jej autorami byli m.in. Dariusz Karłowicz i Lena Cichocka. Wystawa przedstawiała sylwetki ludzi, którzy walczyli o wolność Polski w czasie II wojny światowej. Twarze bohaterów Powstania Warszawskiego, ludzi doświadczonych, starych. - A wtedy starość była czymś „obciachowym”. Stary człowiek był już tak stary, że aż niepotrzebny - opowiada Ołdakowski. - Wtedy lansowane było hasło przez „Gazetę Wyborczą” i ówczesnego prezydenta Kwaśniewskiego, by nie patrzeć wstecz, lecz w przyszłość. Pamiętam, przeczytałem z tej wystawy taką porażającą recenzję w „Tygodniku Powszechnym”. Znalazło się w niej sformułowanie, że są to „Frankensztajni przeszłości”. Byłem zaszokowany. To my tu wyciągamy naszych bohaterów narodowych z zapomnienia, a oni są tak nazywani?! Było to dla mnie ohydne.

Reklama

Przez bezrobocie i „Galerię - off” do polityki

Już pod koniec kadencji rządu AWS, w lipcu 2001 r., minister Kazimierz M. Ujazdowski podał się do dymisji. W ten sposób zaprotestował przeciwko usunięciu Lecha Kaczyńskiego z funkcji ministra sprawiedliwości przez premiera Jerzego Buzka. Razem z Ujazdowskim odszedł z ministerstwa również Ołdakowski. I jak dziś wspomina: telefony umilkły, ludzie, którzy jeszcze do niedawna nazywali się „przyjaciółmi”, przestali dzwonić i z dnia na dzień Ołdakowski stał się bezrobotny. Wraz z kolegą Pawłem Kowalem założyli więc w Warszawie restaurację-klub „Galerię - off”. Nie była zbyt dochodowa, pozwoliła im jednak poznać potrzeby ledwie co wstępującej w życie młodzieży. W Galerii, jak mówi Ołdakowski, obaj z Pawłem uczyli się młodych ludzi, zwłaszcza „undergroundowych”, poszukujących prawdy, ładu społecznego. - Bez spotkania z tym środowiskiem, paradoksalnie, nie byłoby takiego jak dziś Muzeum Powstania Warszawskiego - zapewnia Jan Ołdakowski. - Oni nauczyli nas, jakie są oczekiwania młodych odbiorców.

Reklama

Muzeum Powstania Warszawskiego

Po roku prowadzenia „Galerii” Jan Ołdakowski ponownie „wszedł” w politykę. Ujazdowski zaproponował kilku młodym, w tym jemu, kandydowanie do warszawskiego samorządu. Od 2002 do 2004 r. był przewodniczącym rady dzielnicy Mokotów. Radnymi zostali zarówno Ołdakowski, jak i jego „wspólnik” Paweł Kowal. Obaj też, w związku ze zbliżającą się sześćdziesiątą rocznicą Powstania Warszawskiego, postanowili jako wolontariusze zorganizować konkurs wiedzy o Powstaniu Warszawskim dla młodzieży szkolnej. O sponsorowanie konkursu zwrócili się do prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego. - Miałem w ciągu piętnastu minut zreferować ideę konkursu, ale ktoś „wypadł z kalendarza” i prezydent miał dla nas ponad godzinę. Zaczęliśmy mówić o Powstaniu. W pewnym momencie prezydent powiedział: „A wie pan? Pan tak pięknie opowiada o Powstaniu, a ja mam wakat pełnomocnika ds. budowy Muzeum Powstania Warszawskiego... To może by się pan tym zajął? Przygotowaliśmy więc z Pawłem Kowalem koncepcję muzeum i po dwóch tygodniach dostałem nominację na tegoż pełnomocnika.
W ciągu kilkunastu miesięcy ze zrujnowanej, przedwojennej zajezdni tramwajowej powstało muzeum budowane pod kierunkiem kilku zapaleńców, m.in. Jana Ołdakowskiego, Pawła Kowala, Leny Cichockiej, Joanny Bojarskiej, Dariusza Gawina i Marcina Roszkowskiego. Zanim jednak do tego doszło, musieli ciagle pokonywać nieufność samych akowców. Wybudowanie muzeum obiecywano im po 1989 r. już wielokrotnie. Wmurowany został nawet kamień węgielny. Powstał także oddział muzeum Powstania w Muzeum Historycznym Warszawy. Wszystko jednak skończyło się na obiecankach. Pierwsze więc spotkanie z powstańcami było, jak wspomina Ołdakowski, niezwykle stresujące. - Nigdy nie zapomnę, jak przyszły starsze panie na dziesięć dni przed otwarciem Muzeum i wygrażały mi laskami, kiedy mówiłem, że będzie gotowe w terminie - wspomina Ołdakowski - bo w końcu placu, gdzie miała się odbyć uroczystość otwarcia Muzeum, koparka zakopywała dopiero rury. Nie było jeszcze trawnika. Więc te panie denerwowały się: - Jak pan śmie nas tak traktować? Przekonywałem, że będzie wszystko na czas. Później te same panie przyszły podziękować mi. Ale ja starałem się uciec, kiedy przychodzili powstańcy i dziękowali mi, bo były to dla mnie zbyt mocne przeżycia. Podziękowania... Pytałem: za co? Przecież myśmy tylko spełnili powinność pokoleniową. To wy jesteście bohaterami. Cóż, że czasem przebywałem po dwadzieścia godzin na budowie. Dla mnie to była może przygoda życia. Bo nie wiem, czy coś tak wielkiego jak Muzeum zrobię jeszcze w swoim życiu.

To miasto ma duszę

Gdy ogłoszono zbiórkę pamiątek do Muzeum, przyszło kilka tysięcy ludzi. Również wielu młodych warszawiaków, którzy chcieli tylko popatrzeć na swoich bohaterów i ich pamiątki. - Pamiętam tłumy ludzi. Wtedy właśnie zrozumiałem, jak wielu ludzi czeka na to Muzeum. Nie tylko powstańcy. Ale również wielopokoleniowa Warszawa. Zawsze uważałem, że patriotyzm nie musi być „obciachowy”. Że opozycja - nowoczesność contra patriotyzm - jest fałszywa; że może istnieć ciepły patriotyzm, który nie oznacza ksenofobii, czym straszyła „Gazeta Wyborcza”. I okazało się, że miałem rację. Pamiętam, jak przed zeszłorocznymi obchodami rocznicy Powstania wyjechałem na wieżę przy Muzeum i coś mnie zafrapowało. Spojrzałem na przystanek tramwajowy, długi, gdzieś na pięćdziesiąt metrów. Ludzie stali obok siebie, jak wróbelki na mrozie. Jakby mówili: jesteśmy razem. Jesteśmy wspólnotą. Byli tam wszyscy: powstańcy z opaskami, jacyś punkowcy, ksiądz, urzędnik, robotnicy. Szczególnie zaintrygowali mnie ci młodzi ludzie, którzy są przecież tak bardzo kontrkulturowi. Mimo że wielu z nich nie ma szacunku dla starszego pokolenia, to jednak powstaniec jest dla nich tym kimś, kim chcieliby być. I poczułem wtedy, że to miasto ma duszę, że w nim mieszczą się wszyscy. Nie tylko ci, którzy dostali patriotyczne wychowanie i od 5. roku życia chodzą na groby powstańców na Powązkach z rodzicami, ale również ci, którzy przyjechali z Gorzowa, Białegostoku, Zamościa, Krakowa czy skądinąd. Którzy zostali warszawiakami przed tygodniem, którzy historię Powstania zaczęli poznawać dopiero tutaj. I to jest ta wspólnota zbudowana na micie konserwatywnym, patriotycznym, a jednocześnie nowoczesnym. W Warszawie zaistniał jakiś niezwykły fakt socjologiczny, że Polska „kupiła” Powstanie, jako swój mit założycielski tej wolnej Polski po 1989 roku.

2008-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Hiszpania: TK potwierdził kary dla osób modlących się pod klinikami aborcyjnymi

2024-05-08 20:12

[ TEMATY ]

aborcja

Hiszpania

Adobe Stock

Hiszpański Trybunał Konstytucyjny orzekł, że obowiązująca od 2022 r. ustawa, która zabrania odwodzenia kobiet zamierzających dokonać aborcji od tego zamiaru jest zgodna z ustawą zasadniczą tego kraju. Sędziowie TK utrzymali tym samym kary dla osób, które m.in. modlą się pod klinikami aborcyjnymi za kobiety, które zamierzają przerwać ciążę. Ustawa uznawana przez wielu komentatorów i polityków za sprzeczną z zasadą swobody wypowiedzi oraz ograniczającą prawo do zgromadzeń została przyjęta przez Kongres Deputowanych, niższą izbę parlamentu Hiszpanii, w lutym 2022 r. Zgodnie z nią za próbę wpływania na kobietę planującą aborcję, aby donosiła ciążę przewidziane zostały kary od 3 do 12 miesięcy pozbawienia wolności.

W maju 2023 r. TK Hiszpanii orzekł, że obowiązująca ustawa aborcyjna jest zgodna z konstytucją. Jego sędziowie stwierdzili, że przerwanie ciąży może zostać przeprowadzone w sytuacji, kiedy nie dochodzi do przypadku zmuszania kobiety do aborcji. Orzeczenie TK w tej sprawie pojawiło się blisko 13 lat od skargi złożonej do tego organu.

CZYTAJ DALEJ

Maj przy kapliczkach

Zdarza się minąć je, nawet jadąc główną drogą, częściej jednak stoją w miejscach zacisznych. Po co stawiano Maryjne kapliczki? Najczęściej żeby podziękować. Albo uczcić Matkę Bożą. Człowiek, który „lubi się z Maryją”, wie, o co chodzi.

Źródła mówią, że w Polsce nabożeństwa majowe przy kapliczkach przydrożnych odprawiane były od lat 70. XIX wieku. Ale takie zbieranie się dla oddania czci Maryi nie jest naszym autorskim pomysłem, bo choćby w Żywocie św. Filipa Nereusza (1515-95) czytamy, że gromadził on dzieci przy obrazach i figurach maryjnych, gdzie wspólnie śpiewali pieśni, składali kwiaty oraz duchowe ofiary i wyrzeczenia. A żyjący jeszcze wcześniej król hiszpański Alfons X Mądry (1221-84) zalecał swoim poddanym wieczorne gromadzenie się wokół figur Matki Bożej na modlitwę właśnie w maju.

CZYTAJ DALEJ

Warszawa: 16 maja główne obchody ku czci patrona Polski św. Andrzeja Boboli

2024-05-09 21:57

[ TEMATY ]

św. Andrzej Bobola

Monika Książek

Główne obchody ku czci św. Andrzeja Boboli, patrona Polski i metropolii warszawskiej, odbędą się 16 maja. Mszę św. z tej okazji w sanktuarium św. Andrzeja Boboli w Warszawie o godz. 18.00 odprawi metropolita warszawski kard. Kazimierz Nycz.

W sanktuarium św. Andrzeja Boboli na Mokotowie, które ma charakter narodowy, spoczywają zachowane w całości relikwie tego męczennika.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję