Mija właśnie kolejna rocznica bitwy pod Wiedniem, która bezsprzecznie uratowała Europę przed zalewem islamu i być może wielowiekowym tureckim panowaniem. Przez historyków uznana jest za jedną z ważniejszych bitew, decydujących o losach świata i chrześcijańskiej cywilizacji.
Przed tronem Maryi
Reklama
31 marca 1683 r. zgromadzone pod Belgradem siły tureckie pod wodzą wielkiego wezyra Kara Mustafy ruszyły zwartymi hordami w kierunku Wiednia. W połowie lipca Turcy stanęli pod murami stolicy cesarstwa austriackiego. Niezależnie od siebie cesarz Leopold I i papież Innocenty XI wysłali poselstwo do króla Jana III Sobieskiego z wiadomością o oblężeniu miasta i z prośbą o pomoc. Doceniając powagę sytuacji, król zarządził natychmiastową koncentrację wojsk na błoniach pod Krakowem i nie czekając na opóźniające się sprzymierzone siły litewskie, przez Racibórz, Częstochowę, Ołomuniec i Brno wyruszył w kierunku Wiednia. Gdy 24 lipca dotarł do Częstochowy, zsiadł z konia i pieszo, jako pielgrzym, przeszedł na Jasną Górę. Długo i żarliwie modlił się przed wizerunkiem Maryi, prosząc Ją o pomyślny przebieg wyprawy wojennej. Z rąk ojców paulinów otrzymał kopię Cudownego Obrazu Matki Bożej i szablę swojego pradziada, hetmana Żółkiewskiego, którą ten ofiarował zakonnikom z poleceniem, aby przekazali ją kiedyś w ręce godnego następcy.
Król zdawał sobie sprawę, że po zdobyciu stolicy Austrii Turcy zaatakują ziemie Rzeczypospolitej, zwłaszcza że wielki wezyr zapowiadał już kolejne wyprawy - na Kraków i Rzym, gdzie z Bazyliki św. Piotra uczynić chciał stajnię dla swoich koni. Sobieski czuł wyraźnie spoczywający na nim ciężar odpowiedzialności za przyszłość Europy i całego chrześcijaństwa. Doceniał też wagę słów wypowiedzianych przez jasnogórskiego przeora, wręczającego mu szablę hetmana Żółkiewskiego: „Ponieś ją, idź i zwyciężaj, ocal chrześcijaństwo”.
Kto wie, czy dziś zamiast do Rzymu nie pielgrzymowalibyśmy do Mekki i Medyny, gdyby nie tamto wiedeńskie zwycięstwo?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kierunek: Wiedeń
Reklama
W drodze do Wiednia polskie oddziały przedzierały się przez pokryte gęstymi zaroślami i winnicami wzniesienia podwiedeńskiej okolicy, korzystając z usług miejscowych węgierskich przewodników. Ukształtowanie terenu i jego luźna zabudowa zapewniały im bezpieczny pochód i możliwość pełnego zaskoczenia oblegających miasto Turków. Kilka dni wcześniej w okolicach Tulln dołączyły wojska austriackie, pod dowództwem księcia Karola Lotaryńskiego, i niemieckie, dowodzone przez feldmarszałka Wadecka.
Kiedy 11 września sprzymierzone siły dotarły na podwiedeńskie wzgórze Kahlenberg, ich oczom ukazał się rozległy widok doliny rzeczki Wiedenki, opadającej łagodnie w kierunku zabudowań miasta. Stąd mógł już Sobieski swobodnie obserwować każdy, najmniejszy nawet ruch tureckich oddziałów. Na wierzchołku wzgórza zatknięto wielki, widoczny z daleka czerwony sztandar z białym krzyżem, aby dodać otuchy obrońcom oblężonego miasta, że nadeszła już oczekiwana przez nich pomoc. Na ruinach zburzonej i splądrowanej wcześniej przez Turków pustelni kamedułów król kazał zbudować ołtarz polowy i umieścić na nim kopię jasnogórskiego Obrazu, którą jako drogą sobie relikwię przywiózł tu, pod Wiedeń.
Kolejne tureckie szturmy na ostrzeliwane przez ciężkie działa miasto oraz rosnące trudności z zaopatrzeniem powodowały, że stolica broniła się już ostatkiem sił. Z chwilą gdy pierścień wojsk tureckich zacieśniał się coraz bardziej, a obrońcom zaczynało brakować żywności i amunicji, cesarz Leopold I opuścił stolicę i udał się do Linzu. W tej sytuacji - na mocy zawartego wcześniej układu polsko-austriackiego, do którego przyczynił się też papież Innocenty XI, przewidujący, że wcześniej czy później dojdzie w Europie do konfrontacji islamu z chrześcijaństwem - Sobieskiemu przypadło objęcie naczelnego dowództwa i opracowanie całej strategii działań wojennych. Porozumienie to nie tylko zakładało wzajemną pomoc wojskową na wypadek zagrożenia któregoś z sygnatariuszy, ale też objęcie dowództwa nad całością wojska przez tego władcę, który jako pierwszy przybędzie na pole bitwy.
„Joane vinces”
W niedzielny poranek 12 września legat papieski kapucyn Marco d’Aviano odprawił Mszę św., do której król osobiście posługiwał jako ministrant. Pod koniec nabożeństwa celebrans, zwracając się do polskiego władcy i do zgromadzonego na Kahlenbergu rycerstwa, wypowiedział znamienne, a zarazem prorocze słowa: „Joane vinces” (Janie, zwyciężysz).
Chcąc zadać nieprzyjacielowi ostateczny i druzgocący cios, Sobieski planował przeprowadzenie decydującej bitwy w ciągu dwóch dni. Jednak już pierwsze godziny walki wskazywały na niechybną porażkę słabszych liczebnie wojsk sprzymierzonych, których zaledwie 70 tys. musiało przeciwstawić się blisko 170-tysięcznej hordzie tatarskiej. Wtedy to zdesperowany król osobiście poprowadził do boju polską husarię, której brawura, determinacja i odwaga spowodowały, że szala zwycięstwa z godziny na godzinę coraz wyraźniej przechylała się na stronę wojsk sprzymierzonych. Kiedy ta wielka masa 20 tys. koni wraz z ciężkozbrojnymi jeźdźcami runęła na zdezorientowane i zaskoczone oddziały tureckie, bitwa zdawała się być przesądzona. Turcy uciekali w popłochu w stronę Belgradu. Zdezerterował też wielki wezyr Kara Mustafa. Jednak podczas tej niechlubnej ucieczki, za swoją przegraną, która pogrzebała wielkie marzenia przewódców muzułmańskich o opanowaniu całej Europy, został zamordowany z rozkazu sułtana Mohammeda IV.
Po rozgromieniu Turków król Jan III Sobieski, ów Lew z Lechistanu - jak nazywali go pokonani wyznawcy Mahometa - triumfalnie wkroczył do oswobodzonego miasta, owacyjnie witany przez jego mieszkańców. W zdobytym namiocie wielkiego wezyra napisał list do Marysieńki, donosząc jej o ogromnej wdzięczności, jaką odbierał od mieszkańców austriackiej stolicy, klękających i całujących jego ręce i stopy. A pisał o tym z wielką prostotą i lekkim zażenowaniem, gdyż wiedział, że to nie człowiek i siła oręża, lecz Bóg zwyciężył i uchronił chrześcijańską Europę przed zalewem islamu. I w pierwszym napotkanym po drodze kościele, leżąc krzyżem, dziękował Bogu żarliwie za odniesione zwycięstwo. Niezwłocznie wysłał też list do Innocentego XI, zawiadamiając papieża o pokonaniu wojsk tureckich, który rozpoczął słowami: „Venimus, vidimus, Deus vicit” (Przybyliśmy, zobaczyliśmy, a Bóg zwyciężył).
Na wieść o rozgromieniu Turków cesarz Leopold I powrócił do Wiednia. Niezwykle chłodne spotkanie obu władców nastąpiło w Schwechat (dzisiejsze podwiedeńskie lotnisko). Sobieski, zaskoczony butnym zachowaniem cesarza, który jakby chciał ogrzać się w cieple chwały zwycięzcy, uchyliwszy rąbka kapelusza, rzekł: „Miło mi było, sąsiedzie, wyświadczyć tę drobną przysługę”, po czym ruszył niezwłocznie w drogę powrotną ku granicom Rzeczypospolitej. A w miejscu tym do dziś widnieje wsparta na 4 armatnich kulach tablica upamiętniająca to spotkanie. Na samym zaś Kahlenbergu, w kościele pw. św. Józefa, wśród fresków upamiętniających wydarzenia związane z odsieczą wiedeńską, znajduje się też niewielki pomnik bohatera tej bitwy Jana III Sobieskiego.
Papież Innocenty XI na pamiątkę wiedeńskiej wiktorii ogłosił dzień 12 września dniem chwały Imienia Najświętszej Maryi Panny, a na cześć króla Jana III Sobieskiego kazał wybić specjalny okolicznościowy medal, sławiący jego zwycięstwo. Dodatkowo też, aby uhonorować bohaterski naród polski, dodał do swojego papieskiego herbu wizerunek orła w koronie.
Kawa „po turecku”?
Z odsieczą wiedeńską łączy się jeszcze jeden ciekawy epizod. Otóż w chwili, gdy wojska tureckie otaczające Wiedeń zdawały się być coraz bliższe zwycięstwa, obrońcy miasta poszukiwali śmiałka, który przedarłby się przez tureckie szyki, dotarł z meldunkiem do nadciągającego z odsieczą polskiego króla i szczęśliwie powrócił. I obiecali sowitą za ten czyn nagrodę. I znalazł się taki śmiałek - Franciszek Jerzy Kulczycki, emigrant z Sambora. Będąc kupcem towarów orientalnych, od wielu lat handlując z Turkami, znał dobrze ich język. W tureckim przebraniu, w turbanie na głowie przedarł się do nadciągającego z odsieczą Sobieskiego, a po wykonaniu zadania powrócił szczęśliwie do oblężonego miasta, otrzymując obiecaną za to nagrodę. Po rozgromieniu Turków król polski dodatkowo ofiarował Kulczyckiemu wszystkie wozy z kawą zdobyte na pierzchających w popłochu Turkach. Jak przystało na kupca, nasz rodak z Sambora wykorzystał to w należyty sposób i założył pierwszą w Wiedniu kawiarnię „Pod błękitną flaszką”. I do dnia dzisiejszego uważany jest za tego, który nad Dunajem wprowadził zwyczaj picia kawy „po turecku”, a w miejscu, gdzie funkcjonowała pierwsza założona przez Kulczyckiego wiedeńska kawiarnia, umieszczono figurę bohaterskiego kupca, nalewającego do trzymanej w dłoni filiżanki kawę, na pewno „po turecku” parzoną.