„Nie szukajcie chleba ziemskiego, który ginie, tylko tego chleba, który trwa na wieki”. Kiedy słyszymy to przeciwstawienie chleba, który ginie, i chleba, który trwa na wieki, możemy pomyśleć o grahamce ze sklepu i Najśwętszym Sakramencie w tabernakulum. Dwa różne rodzaje chleba, a oba spożywamy tu, na ziemi. Słowo „chleb” ma jednak nie tylko dosłowne znaczenie. „Chleb doczesny” to również wszystko, na czym chcemy zbudować swoją ziemską egzystencję. „Chlebem” może być dla nas dobre samopoczucie, jasność intelektualna, jakaś relacja, w której po ludzku jest nam dobrze.
PONIŻEJ FRAGMENT KSIĄŻKI. CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI! [KLIKNIJ]: ksiegarnia.niedziela.pl
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Same w sobie te rzeczy nie są niczym złym. My ich wszystkich potrzebujemy. Uwielbiamy stan, w którym nie mamy negatywnych uczuć, kiedy życie nie przynosi przykrych niespodzianek. Jesteśmy wtedy tacy zadowoleni. Może bez euforii, ale wyciszeni, spokojni, radośni. To jest ten chleb doczesny, o którym Jezus mówi: „Nie troszczcie się tylko o niego. Ojciec chce wam dać chleb z nieba”. Ten chleb z nieba to mądrość, rozeznanie w sytuacji – stan, który nieraz przyniesie nam napięcie, być może nawet nerwy.
Proszę pamiętać, że szatan często wykorzystuje nasze poczucie błogiego spokoju, aby zastawić sidła na naszą duszę.
To nie znaczy, że my nie mamy prawa czuć błogości. Po urlopie, gdy wrócimy do domu, jesteśmy wyluzowani, mamy dobry humor – to naturalne. Jeśli jednak przez rok, dwa albo trzy lata bez przerwy dobrze nam się powodzi i jesteśmy zawsze zadowoleni ze wszystkiego, to sprawa zaczyna być podejrzana. Bo Jezus przyszedł przecież rzucić ogień na ziemię. Trzeba to zbadać.
Jeszcze raz powtórzę, stan błogiego spokoju, jaki odczuwacie, leżąc nad morzem na plaży, nie jest sam w sobie zły. To nie musi być od razu szatańska robota. Kiedy jednak to trwa zbyt długo, kiedy nieustannie jest beztrosko, kiedy wszystko idzie jak po maśle, to warto z kimś o tym pogadać i przemyśleć sobie tę sprawę.
Reklama
Ostatnio trafiłem na bardzo ciekawy filmik o Aniele Stróżu. To była taka może minutowa sekwencja, w której Anioł Stróż został pokazany jako bardzo przystojny mężczyzna w długim płaszczu. On szedł ulicą i robił różne dziwne – jak się wydawało – rzeczy: mijając kobietę pchającą wózek dziecięcy, rozłożył w nim budkę; chłopcu, który wybiegał z bramy, podstawił nogę; na postoju taksówek otworzył drzwi jednego z samochodów, po czym poszedł dalej, zostawiając je otwarte. Następne ujęcie przedstawia te same osoby chwilę później. Kobieta, zdziwiona tym, że ktoś ruszał jej wózek, podnosi oczy i widzi, że z nieba zaczynają spadać ogromne krople – idzie burza. Do otwartych drzwi samochodu wskakuje mężczyzna, którego ktoś gonił z kijem bejsbolowym, i każe taksówkarzowi jak najszybciej ruszać. Wreszcie ten wybiegający z bramy chłopiec przewraca się tuż przed nadjeżdżającym samochodem. Okazuje się, że Anioł Stróż ocalił ich od nieszczęść, ale w sposób zupełnie inny, niż oni by się tego spodziewali. Boska mądrość jest inna. My widzimy milimetr kwadratowy rzeczywistości, podczas gdy Bóg obejmuje wzrokiem całe hektary, dlatego nie jesteśmy w stanie tego wszystkiego zrozumieć. Możemy tylko prosić Boga, żeby prowadził nas za rękę.
Wiecie, jak grzech z Ursynowa może szybko przejść do Legionowa? Wystarczy, że spotka się ze sobą kilka osób, a skutki grzechu – smutek, rozdrażnienie, nerwowość – znajdą się po drugiej stronie miasta. My nawet nie będziemy wiedzieli, dlaczego jesteśmy zirytowani. A to się dzieje tak, że ktoś popełnił jakiś grzech, który go teraz uwiera, i z tego powodu jest rozdrażniony, więc ochrzani cię w sklepie. Ty opowiesz o tej sytuacji koleżance, nabuzujesz ją, będziecie razem pomstować na ludzi, jacy to oni są okropni i źli. Ona pójdzie w pracy do szefa i ni stąd, ni zowąd, wygarnie mu, być może go obrazi. W ten sposób wędruje grzech.
Tylko Bóg widzi wszystko. Ma szerszy ogląd i zna się na rzeczy, dlatego mówi nam, żebyśmy się za bardzo nie troszczyli o chleb doczesny, czyli o rozumienie swoich problemów. Zamiast tego powinniśmy powiedzieć: „Panie, Ty nas przeprowadź przez ten labirynt, bo bez Ciebie jesteśmy nieporadni i niemądrzy”.
Reklama
Nie wiem, czy zdają sobie państwo z tego sprawę, ale ja w tygodniu jeżdżę po świecie i zbieram różne anegdoty, żeby wam je tu w niedzielę przywieźć – zupełnie jak ta pszczoła, która lata od kwiatka do kwiatka, żeby nektaru nazbierać. Byłem więc ostatnio na rekolekcjach w Leśniowie, gdzie jeden z ojców paulinów podał ciekawy przykład. To jest genialny argument dla kogoś, kto narzeka, że mu się świat nie podoba, że Pan Bóg go źle stworzył, dając nam ciągle takie tęsknoty: pragnienie perfekcjonizmu, potrzebę znalezienia wielkiej miłości, głód relacji. Po co je otrzymaliśmy? Żeby nam trudniej w życiu było? Nie mógł nam Bóg dać, tak jak świni, koryta, wiązki słomy i trochę kartofli? Wszystko byłoby takie proste. Bo czy wyobrażacie sobie świnię, która ma kryzys egzystencjalny, która jest wciąż niezadowolona z życia? Nam natomiast ciągle coś nie pasuje. Któraś z pań kupi sobie w sobotę sukienkę, a w niedzielę już się jej ona nie podoba. Jakiemuś chłopakowi w czwartek wszystko się z dziewczyną układało, a w piątek się pokiełbasiło. I od razu pretensje: „Panie Boże, jak Ty ten świat stworzyłeś?”. My nie rozumiemy tego, co się dzieje wokół nas.
Wiecie dlaczego? Ten ojciec paulin powiedział, że gdyby dziecko w łonie matki miało rozwiniętą inteligencję, mogłoby zadać logiczne pytanie: „Po co Pan Bóg dał mi ręce? Po co dał mi nogi? A buzię? Do ssania tego palucha? Możliwe, bo jakoś sam mi się do niej pcha i często go w niej trzymam”. Odpowiedzielibyśmy mu: „Te ręce ci się przydadzą. Nogi ci się przydadzą. Oczy ci się przydadzą. Uszy, w łonie mamy odbierające tylko przytłumione dźwięki, później też przydadzą ci się o wiele bardziej. Te rzeczy jeszcze do niczego nie są ci potrzebne, a już je masz”. Te ręce, nogi i buzię dzieciątko dostało na przyszłe życie. Gdy wyjdzie z łona mamy, będzie ich potrzebowało. Dlaczego więc ty masz w sobie pragnienie miłości? Dlaczego chcesz, żeby ktoś cię kochał, kochał, kochał i kochał? Bo to będzie przydatne w niebie. Pan Bóg po prostu już ci to dał.
Kochani, przecież my tutaj, na ziemi, jesteśmy tylko na chwilę. Wpadliśmy na moment, na te skromne może osiemdziesiąt, może sto lat. Co to jest osiemdziesiąt lat?
Pan Bóg dał ci głód, żebyś się narodził i żebyś go zaspokoił. My jednak wolimy się mądrzyć. Wielu ludzi mówi: „Po co mi jakaś wrażliwość czy delikatność? Gorzałka, narkotyki, ostry seks, forsa – to się liczy”. To tak, jakby dziecko w łonie matki powiedziało: „Proszę mi amputować ręce i nogi. One nie są mi do niczego potrzebne. Po co mi one?”.
A po co jest chrześcijaństwo? Dlaczego w taką piękną niedzielę przychodzicie do kościoła i klękacie przed białym chlebkiem? Będziecie składać ręce i wkładać ten opłatek do buzi, nabożnie się przy tym modląc? Z całym szacunkiem, ale czy z boku nie wygląda to co najmniej dziwnie? A mimo to robicie tak, bo wiecie, że w ten sposób dbacie o swoją przyszłość, że dzięki temu możecie sobie zapewnić życie wieczne*.
Wielu ludzi chciałoby, żeby życie było prostsze, żeby wszędzie ustawić automaty z prezerwatywami i dać wszystkim miękkie narkotyki. Dlatego Kościół im nie pasuje. Chcieliby wolnych związków, wolnej miłości, bycia wolnym elektronem, który tylko sobie gdzieś krąży w przestrzeni. Takie życie, bez dbania o to, co już w nas złożono, byłoby – powtarzam – niczym amputacja nóg i rąk u małego dziecka w łonie matki.
Msza jest przedsionkiem naszego przyszłego życia. To nasze męczenie się w Kościele, którego czasami doświadczamy, jest nam potrzebne. W czasie kursu na prawo jazdy też się czasami męczymy: ruszanie pod górkę, wjazd tyłem na kopertę. Gdyby jakiś kosmita patrzył na to z góry, pomyślałby pewnie: „Co za wariat!”. Po co my te koperty zaliczamy? Po co ćwiczymy zatrzymanie się i ruszanie pod górkę? No jak to po co? Żeby kiedyś wziąć żonę i dzieci i zawieźć ich do Gdańska. Tak samo jest w Kościele.
Po to zaliczamy teraz te wszystkie spowiedzi, po to czytamy Biblię, po to się kształcimy, po to doskonalimy się w miłości, żeby kiedyś pojechać z całą rodziną do nieba.