Wiejski festyn w ciepłe sobotnie majowe popołudnie przyciągnął prawie całą miejscową społeczność i jeszcze kilku przyjezdnych z okolicy. Miłośnicy chłodnych napojów i gorącej kiełbaski z bułeczką i musztardą ochoczo okupowali długie stoły osłonięte kolorowymi namiotami. Młodzi spacerowali pod rękę i delektowali się lodami i innymi specjałami. A dzieci? Było jeszcze na tyle wcześnie, że i dzieciaki korzystały z festynowych atrakcji, nie narażając się na uwagi dorosłych. Biegały więc jak szalone z balonikami, wiatraczkami i lizakami po zielonej murawie wiejskiego boiska.
Wincenty Baron zadowolony z frekwencji witał się z wieloma osobami nader wylewnie. Nic dziwnego, ponieważ jako właściciel fabryczki drewnianych domów dawał pracę wielu mieszkańcom gminy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Ty jesteś ten nieznajomy Karol spod lasu? – Baron dosyć nachalnie zaczepił Karola, który z zainteresowaniem słuchał śpiewającej z półplaybacku estradowej gwiazdy.
– Tak. Zastanawiam się, czy gminę było stać na taki wydatek? – Karol odpowiedział pytaniem.
– Mówisz o naszej gwieździe? Gminy nie było na nią stać, ale mnie tak. I radzę ci, Karolu, nie interesować się ani Ewą, ani tym bardziej Wieśkiem. Syn wyjechał za granicę na studia i na tym koniec.
– Skoro już jesteśmy na ty, to powiem ci, Wincenty, że brak ci wyobraźni. Twój syn Wiesiek nie ucieknie od odpowiedzialności.
Reklama
Rozmowę przerwał wójt gminy, zapraszając Barona do zabrania głosu. Z estrady popłynęły słowa pochwały dla miejscowych władz gminnych, które, według Wincentego Barona, już od ćwierćwiecza doskonale rządziły wioskami. Wójt gminy Adam Maciaszczyk odwzajemnił się, wychwalając pod niebiosa szczodrobliwość Barona.
– Moi drodzy mieszkańcy gminy, wielkie brawa dla pana Barona! Bawimy się dzisiaj dzięki jego hojności!
Nagle odgłosy aplauzu zakłóciły przenikliwe dźwięki karetki pogotowia, która szybko mknęła szosą wzdłuż wiejskiego boiska. Samochód po chwili zniknął za zakrętem.
Karol biegł razem z kilkoma osobami w kierunku karetki. Ta zatrzymała się przed domem Ewy.
Nim wszyscy dobiegli, sanitariusze już znosili Ewę na noszach do ambulansu. Obok szli lekarz i spłakana matka Ewy. Po chwili karetka ruszyła na sygnale do powiatowego szpitala. Ojciec Ewy przybiegł z festynu już po wszystkim.
– Trzeba zamówić taksówkę do szpitala! – gorączkował się ojciec Ewy. – Nie będę tutaj czekał bezczynnie... Że też musiałem wypić to piwo...
– Mogę pana podwieźć– zadeklarował pomoc Karol. – Mam samochód na parkingu koło boiska.
W drodze do szpitala mama Ewy opowiadała, co się stało.
– Właśnie miałam pójść na stadion, żeby dopilnować męża...
– Dopilnować?! Dziecko jestem?! – obruszył się ojciec Ewy.
Reklama
– Już wychodziłam, gdy Ewa nagle źle się poczuła. Powiedziała, że nie da rady pójść ze mną na festyn. A zaraz potem złapała się za brzuch. Położyłam ją na kanapie i zadzwoniłam na pogotowie... No bo do ciebie jak zwykle nie mogłam się dodzwonić – mama Ewy znowu zwróciła się z pretensjami do męża. – Nie kręć głową... Z Ewą jest niedobrze. Boże, żeby nie poroniła!
Na szpitalnym korytarzu Karol wraz z rodzicami Ewy czekał na najnowsze wiadomości od lekarzy.
– Proszę państwa, wasza córka urodziła dziecko. Cesarskie cięcie uratowało jej i dziecku życie, wszystko jest w porządku. Na odchodne lekarz dyżurny dodał: – Jeżeli mają państwo trochę cierpliwości, to proszę wrócić do domu. Córka ma tutaj dobrą opiekę.
– Wracajcie, ja zostanę i będę czuwał – zaproponował Karol.
– Córka mi o panu mówiła. Kim naprawdę pan jest? – matka Ewy powiedziała to tonem dość bezsilnym.
– Aniołem stróżem – Karol lekko się uśmiechnął.
Pan Niedziela też uśmiechnął się w duchu i przynaglony przez żonę, aby już szedł spać, odłożył książkę na półkę i zgasił światło.