Reklama

Wiara

Prawda jest ciekawsza

Od 40 lat mieszka w Rzymie. Jest autorem jednego z najbardziej znanych w historii zdjęć Jana Pawła II – zdjęcia, które było oficjalnym portretem papieża podczas jego beatyfikacji i kanonizacji. Rozmawiamy z Grzegorzem Gałązką, jednym z najlepszych polskich fotografów.

Niedziela Ogólnopolska 22/2024, str. 56-59

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

fotograf

Krzysztof Tadej

Grzegorz Gałązka

Grzegorz Gałązka

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Krzysztof Tadej: Fotograf inaczej patrzy na świat niż zwykli ludzie?

Grzegorz Gałązka: Dobry fotograf powinien dostrzegać to, czego inni nie zauważają. Zwracać uwagę na detale, szczegóły. I pokazywać to, co ważne, ciekawe, interesujące. Nawet zawodowemu fotografowi trudno jest zrobić dobre zdjęcie. Ono powinno przedstawiać nie tylko wydarzenie, architekturę czy ludzi. Sztuką jest pokazanie czegoś więcej, np. klimatu wydarzenia, osobowości człowieka czy dobra, które czyni. Dzisiaj niemal każdy nazywa się fotografem. Wielu nie robi, ale „pstryka” zdjęcia bez opamiętania. Również w Watykanie. Mam wrażenie, że jest tu więcej fotografów niż ludzi wierzących.

Żartujesz?

Nie. Zobacz, jak wygląda początek audiencji środowych na placu św. Piotra. Papież Franciszek jeździ wśród ludzi, chce ich powitać, pozdrowić, zobaczyć ich twarze. A co widzi? Tysiące telefonów komórkowych wyciągniętych w jego stronę. Może oglądać różne modele. To smutne. Kiedyś było inaczej. Dla wielu osób nawet krótka chwila bezpośredniego spotkania z papieżem była niezwykle ważna. Chcieli patrzeć mu w oczy. Na moich pierwszych zdjęciach z audiencji w Watykanie sprzed wielu lat może dwie lub trzy osoby robią zdjęcia, gdy blisko nich jest papież. A dzisiaj mamy las uniesionych rąk z telefonami.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Do Włoch przyjechałeś 40 lat temu...

Dokładnie 19 maja 1984 r. W Polsce było wówczas zupełnie inaczej. To był zły świat, w którym ograniczano wolność. Nie można było mówić tego, co się myśli, nie można było swobodnie podróżować. Uzyskanie paszportu i wizy graniczyło z cudem. Nie wiadomo było, czy władze się na to zgodzą, czy nie. Sprawdzano m.in., czy osoba starająca się o paszport ma uregulowany stosunek do służby wojskowej. Dlatego żeby zrealizować swoje plany, musiałem odsłużyć wojsko.

Wyjechałeś z pielgrzymką z Kalisza.

Doskonale pamiętam ten dzień. Do kościoła św. Mikołaja w Kaliszu odwieźli mnie tata z siostrą. Tam ks. inf. Stanisław Piotrowski, patrząc na mnie, powiedział do ojca: „Panie Gałązka, on zostanie w Rzymie i pewnie nie wróci!”. Wyczuł moje zamiary. Po chwili jednak przeraził się tym, co powiedział i zaczął się rozglądać, czy ktoś niepowołany tego nie usłyszał. Bał się, że ktoś może donieść. Takie były czasy. Gdy byłem w autokarze, to też strasznie się denerwowałem. Dopiero po przekroczeniu granicy między Czechosłowacją a Austrią odetchnąłem z ulgą. „Udało się!” – pomyślałem. Znalazłem się w wolnym świecie. W czasie tej pielgrzymki odłączyłem się od grupy i zostałem w Rzymie.

Reklama

Do Włoch przyjechałeś z dwoma marzeniami...

Pierwsze marzenie związane było z Monte Cassino. Przez całe moje dzieciństwo mój dziadek, Bolesław Gałązka, opowiadał, jak walczył pod Monte Cassino. W czasach PRL był to temat zakazany. Nie było książek, publikacji, prawie nikt publicznie nie rozmawiał o tej bitwie. Nawet podczas spotkań rodzinnych niewiele się mówiło na ten temat, bo wszyscy się bali, że ktoś może podsłuchać, donieść i będą z tego problemy. Pod wpływem opowiadań dziadka marzyłem, żeby zobaczyć to miejsce. Chciałem oddać hołd żołnierzom, którzy polegli w walce o wolną Polskę.

A drugie marzenie?

Na pewno było ważniejsze. Chciałem fotografować Jana Pawła II. Papieża z Polski. Rodaka. Dzisiaj, po tylu latach, mogę potwierdzić, że był to najlepszy człowiek, którego poznałem w życiu. Wzór, niekwestionowany autorytet, święty człowiek. Jestem szczęśliwy, że mogłem mu robić zdjęcia, podać rękę, kilka razy z nim porozmawiać.

Powróćmy do Twojego przyjazdu do Włoch.

Kiedy przyjechałem, miałem 200 dolarów i 100 marek niemieckich. W Polsce było to dużo pieniędzy, a we Włoszech okazało się, że nie jest to jakiś majątek. Od razu musiałem żyć bardzo skromnie. Doświadczyłem wszystkiego, co spotyka imigranta. Spałem w kilkuosobowych pokojach, jadłem niewiele, rozglądałem się za pracą. Nie zgłaszałem się do specjalnych obozów, bo tam po 3 czy 5 miesiącach proponowano wyjazd do Stanów Zjednoczonych i Kanady. I to był mój problem. Na początku mojego pobytu spotkałem słynnego ks. prał. Zdzisława Peszkowskiego. Chciałem, żeby mi pomógł, doradził. „Gdzie chcesz jechać?” – spytał. Powiedziałem, że chcę zostać we Włoszech, nie chcę jechać ani do Stanów, ani Kanady. Odpowiedział, że jeśli mi się Ameryka nie podoba, to mam wracać do Polski. „We Włoszech nic nie zrobisz!” – tak mi powiedział.

Reklama

Zabolało?

Te słowa nie dodawały odwagi. Z drugiej strony, jak ktoś mi tak mówi, to staję się jeszcze bardziej uparty. Postanowiłem, że się nie poddam. Dzięki Bogu szybko znalazłem pracę i mogłem się utrzymać. Po jakimś czasie zaoszczędziłem pieniądze i kupiłem profesjonalny sprzęt fotograficzny.

Po zakupie sprzętu fotograficznego od razu zacząłeś robić zdjęcia w Watykanie?

Musiałem uzyskać zgodę Watykanu, czyli akredytację fotografa. Bez niej niewiele można zrobić. Niestety, nie miałem jeszcze kontaktów z dziennikarzami i wydawcami. Mogłem liczyć tylko na pomoc dobrych ludzi. I tacy się znaleźli. Nigdy o tym nie zapomnę. Pomogli mi ks. Adam Boniecki, który pracował wówczas w L’Osservatore Romano, abp Bronisław Dąbrowski i kard. Józef Glemp. Prymas nie znał mnie osobiście, ale mi zaufał i podpisał prośbę o akredytowanie mnie jako fotografa Konferencji Episkopatu Polski w Watykanie. Później robiłem zdjęcia dla Tygodnika Powszechnego, a po jakimś czasie dla włoskich i amerykańskich pism. Tak się to wszystko zaczęło.

Reklama

Opracowując swoje zdjęcia, stosujesz jedną, żelazną zasadę...

Nieraz jest tak, że ktoś niekorzystnie wygląda na zdjęciu. Widoczne są jakiś grymas albo dziwny wyraz twarzy. Takie zdjęcia od razu kasuję. Nie chcę szkodzić innym. Oczywiście, agencje fotograficzne polują też na takie zdjęcia, bo one się dobrze sprzedają. Ale pieniądze to nie wszystko. Nie robię nic, co jest sprzeczne z moimi zasadami. Tak zostałem wychowany i tak staram się żyć.

Fotografia Cię pasjonuje, ponieważ...

Nie da się dokładnie tego wytłumaczyć. Fascynujące jest to, że fotografia zatrzymuje czas. Ten moment, w którym robisz zdjęcie, nigdy się już nie powtórzy. Nigdy! Możesz zrobić podobne zdjęcie, ale zrobisz je już w innym czasie. Uwielbiam oglądać stare zdjęcia, np. czarno-białe, przedwojenne. Wspaniałe jest też porównywanie miejsc i ludzi sprzed 20 czy 40 lat. Szczególnie wtedy, gdy kogoś znamy. Każde zdjęcie staje się bezcennym dokumentem pokazującym przeszłość. Teraz jednak obawiam się tego, co się dzieje w fotografii. Robione są różne montaże z wykorzystaniem sztucznej inteligencji. Ja jestem może staroświecki, ale dla mnie prawda jest o wiele ciekawsza, bardziej interesująca i ważniejsza niż fikcja.

Fotografowałeś trzech papieży. Czy robienie im zdjęć było łatwe?

Każdego papieża fotografuje się inaczej. Każdy miał inną osobowość. Z Janem Pawłem II była specyficzna sytuacja. Pamiętaj, że fotografowanie tego papieża było celem mojego życia. Praca była przyjemnością i wielkim przeżyciem duchowym. Był też bardzo fotogeniczny – jego twarz często się zmieniała, w zależności od sytuacji. Wykonywał wiele gestów. Dla Włochów na początku był nieprzewidywalny. Potem wszyscy się przyzwyczaili, że gdy przechodził koło chorych, to nigdy nie pozostawał obojętny. Benedykt XVI również był fotogeniczny, choć pokazywał mniej emocji.

Reklama

A Franciszek?

Na początku pontyfikatu był żywiołowy, a teraz się postarzał i zdjęcia robi się już inaczej. Ale różnica w robieniu zdjęć w czasie tych 40 lat wynikała również z kwestii technicznych. Kiedyś robiło się zdjęcia na filmach, które miały trzydzieści sześć klatek, lub na slajdach. Fotograf intensywnie myślał, zastanawiał się, zanim zrobił zdjęcie. Czy nacisnąć spust migawki, czy jeszcze czekać? Po trzydziestu sześciu klatkach trzeba było zmieniać film, a w tym czasie mogło się wydarzyć coś ważnego. Nikt nie robił zdjęć na zasadzie: „A może któreś będzie dobre”. Później slajdy zawoziło się do wywołania i czekało z niecierpliwością, czy laboratorium dobrze wywoła film. Niestety, nie zawsze im się to udawało. W trakcie pracy trzeba było przeliczać różne wartości, żeby ustawić dobrze przesłonę, ocenić światło. To były czasy, gdy często światłomierze w rękach fotografów nie były precyzyjne. Ostrość też ustawiało się ręcznie. Wiele osób odpadało z tego zawodu, bo po prostu sobie nie radziły.

Tobie nie brakowało umiejętności, ale i szczęścia...

Pierwszy raz znalazłem się w bibliotece papieskiej, gdy do Watykanu na spotkanie z Janem Pawłem II przyjechał... gen. Jaruzelski. Dla mnie to był paradoks. Wyjechałem przecież do Włoch, bo nie byłem zadowolony z życia w państwie socjalistycznym. Z gen. Jaruzelskim przyleciało kilku fotografów, okazało się jednak, że nie akredytowali się w Watykanie. Myśleli, że skoro są w delegacji z gen. Jaruzelskim, to będą mogli zrobić zdjęcia z papieżem. Ale ich zatrzymano i obok mnie w bibliotece papieskiej było tylko trzech fotografów ze światowych agencji fotograficznych. Później okazało się, że moje zdjęcia wyszły bardzo dobrze. Tymczasem w Polsce w redakcjach wybuchła panika, bo nie mieli zdjęć z tak ważnego spotkania. I zaczęli mnie o nie prosić. Spytałem w Biurze Prasowym Watykanu, czy mogę je dać. Jako Polak i osoba początkująca chciałem je udostępnić za darmo. Wówczas Amerykanka pracująca w Biurze Prasowym udzieliła mi ważnej lekcji. Nauczyła mnie, że trzeba się cenić i sprzedać zdjęcia. Podkreśliła, że człowiek za pracę powinien otrzymać godziwą zapłatę. Później przekonałem się, że nieraz różne redakcje i osoby chciały mnie wykorzystać, np. nie płacono za zdjęcia lub ich nie podpisywano. A to zwykłe oszustwo, więc zawsze w takich sytuacjach stanowczo reaguję.

Reklama

Inną przygodę miałeś z kard. Josephem Ratzingerem.

Fotograf musi mieć trochę szczęścia. Kardynała Ratzingera fotografowałem w różnych okolicznościach, ale wyjątkowe zdarzenie miało miejsce w 1994 r. Wtedy do Ziemi Świętej wyjechało kilku kardynałów, m.in. Ratzinger. Razem z nimi w tę podróż poleciało czterech włoskich fotografów i ja. W którymś momencie zwróciłem się do sekretarza kard. Ratzingera i spytałem, czy mógłbym zrobić kilka zdjęć kardynałowi w Betlejem. Powiedział, że kard. Ratzinger chce tam pojechać sam i ta wizyta będzie ściśle prywatna. Zaproponował jednak, żebym pojawił się na Starym Mieście w Jerozolimie w kolejnym dniu o godz. 8. Wówczas nauczyłem się, co znaczy niemiecka dokładność. Punktualnie, co do sekundy, kardynał zjawił się w wyznaczonym miejscu, a ja zrobiłem mu sporo zdjęć. Byłem z nim ok. 3 godzin. Później fotografowałem Jerozolimę. Po pracy postanowiłem wrócić do hotelu. Udało mi się złapać taksówkę. Był to duży mercedes, może na siedem-osiem osób. Pamiętam, że kiedy jechaliśmy, zrobił się olbrzymi korek, a przed nami ktoś z desperacją próbował zatrzymać jakąś taksówkę. Był to sekretarz kard. Ratzingera, a obok niego stał sam kardynał. Oczywiście, zatrzymaliśmy się i zaproponowałem podwiezienie. Okazało się, że szukali taksówki, bo kardynał chciał pojechać do Betlejem. Zaproponowałem, że pojedziemy tam razem. I tak się stało. Kardynał wtedy powiedział: „To Opatrzność Boska!”. Było bardzo serdecznie, miło, przyjacielsko. Oczywiście, kard. Ratzinger zgodził się, żebym mu zrobił kilka zdjęć w Betlejem. Później razem też wracaliśmy do hotelu. Gdy zdjęcia były opublikowane, koledzy dziwili się, jakim cudem udało mi się tam zrobić zdjęcia kard. Ratzingerowi.

Reklama

Do ciekawej sytuacji doszło również po wyborze kard. Ratzingera na papieża. Na początku pontyfikatu, po jednym ze spotkań, w Bibliotece Papieskiej kilku fotografów miało przywilej podejścia do Benedykta XVI. Każdego przedstawiał Angelo Scelzo z Biura Prasowego Watykanu. Kiedy podszedłem, papież dał mu znak ręką, żeby tego nie robił. Powiedział, że nie musi mnie przedstawiać, bo się znamy, po czym serdecznie się przywitał i przypomniał tę wspólną podróż. Żartował. Był miły, uśmiechnięty – tak jak podczas pobytu w Ziemi Świętej.

Papieża Franciszka poznałeś również przed jego wyborem na Stolicę Piotrową.

Czy to przypadek, czy Opatrzność Boska? Raczej to drugie. Przez kilka lat robiłem zdjęcia z różnych uroczystości i spotkań w Ambasadzie Argentyny przy Stolicy Apostolskiej. Jednym z nich było przyjęcie w lutym 2001 r. na cześć nowego kardynała – był to Jorge Mario Bergoglio. Oczywiście, zrobiłem zdjęcia z tego wydarzenia. Miałem też drugi aparat fotograficzny i w którymś momencie poprosiłem nowego kardynała o możliwość zrobienia kilku portretowych zdjęć do mojego archiwum. „Czy nie lepiej zrobić te zdjęcia z ludźmi?” – spytał, ale w końcu się zgodził na moją propozycję. Dlatego gdy w 2013 r. z loggii błogosławieństw ogłoszono nazwisko nowego papieża, to serce mocniej mi zabiło. Wokół mnie było wielu Włochów i oni byli przekonani, że papieżem zostanie Włoch – kard. Angelo Scola. Jak usłyszeli nazwisko Bergoglio, to ktoś powiedział, że to kardynał z Brazylii. Krzyknąłem, że to Argentyńczyk z włoskimi korzeniami. Ktoś zapytał: „A skąd ty to wiesz?”. Odkrzyknąłem: „Bo go znam!”.

Zawodowo czujesz się spełniony? Twoje zdjęcia ukazywały się na okładkach najsłynniejszych gazet i tygodników świata, jesteś autorem ponad 120 albumów, a zdjęcie Jana Pawła II z beatyfikacji oglądały miliony ludzi w najsłynniejszych stacjach telewizyjnych świata.

Nieważne są moja radość i satysfakcja. Ważny jest Jan Paweł II. Jego osoba, jego nauczanie. I bez względu na to, co ktoś jeszcze napisze i powie, mam świadomość, że fotografowałem świętego. Tego nikt mi nie odbierze. We Włoszech często słyszę czy to na ulicy, w restauracji, czy w kościele, jak mieszkańcy mówią: „To jest mój święty!”. Bardzo się z tego cieszę, bo tylko potwierdzają to, co widziałem i słyszałem w życiu.

Grzegorz Gałązka zawodowy fotograf na stałe akredytowany w Watykanie

2024-05-28 13:53

Oceń: +5 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Marsz wdzięczności

Niedziela lubelska 16/2023, str. V

[ TEMATY ]

św. Jan Paweł II

Paweł Wysoki

Udział w marszu był wyrazem wdzięczności za św. Jana Pawła II

Udział w marszu był wyrazem wdzięczności za św. Jana Pawła II

Lublin jest wdzięczny św. Janowi Pawłowi II, Lublin nie zapomina św. Jana Pawła II, wielkiego świadka nadziei – powiedział abp Stanisław Budzik.

Kilkanaście tysięcy osób przeszło 2 kwietnia przez miasto, wyrażając wdzięczność za osobę i dzieło wielkiego i świętego Jana Pawła II. Papieski Marsz Wdzięczności zorganizował Region Środkowo-Wschodni NSZZ „Solidarność” we współpracy z archidiecezją lubelską oraz licznymi stowarzyszeniami, organizacjami i przedstawicielami różnego szczebla władz. – Wyrażamy w marszu wdzięczność za osobę naszego wielkiego rodaka i przekazujemy jego dorobek kolejnemu pokoleniu, ale też odpowiadamy na haniebny atak na osobę świętego papieża Polaka – powiedział Marian Król, przewodniczący lubelskiego regionu Solidarności. – Święty Jan Paweł II był, jest i pozostanie dla nas duchowym autorytetem, nauczycielem wiary i orędownikiem u Boga w niebie – zapewnił abp Stanisław Budzik. Jak powiedział, udział w marszu organizowanym w 18. rocznicę odejścia św. Jana Pawła II do domu Ojca jest znakiem wdzięczności za osobę i dzieło św. Jana Pawła II, i wyrazem wierności jego dziedzictwu.

CZYTAJ DALEJ

Wimbledon - Iga Świątek awansowała do drugiej rundy

2024-07-02 20:13

[ TEMATY ]

tenis

Iga Świątek

PAP/EPA/ADAM VAUGHAN

Iga Świątek awansowała do drugiej rundy wielkoszlemowego Wimbledonu. Liderka światowego rankingu tenisistek wygrała we wtorek w Londynie z Amerykanką Sofią Kenin 6:3, 6:4.

25-letnia Kenin na liście WTA jest 49. W Wimbledonie nigdy nie przebrnęła trzeciej rundy, ale jest mistrzynią Australian Open 2020.

CZYTAJ DALEJ

Cud lubelski: Niebo upomniało się o ludzi

2024-07-03 07:30

[ TEMATY ]

cud lubelski

Marek Kuś

Wierni podczas procesji w dniu "Cudu Lubelskiego"

Wierni podczas procesji w dniu

Matka Boża cały czas czuwa nad naszym narodem. Jest z nami, a Jej łzy pokazują, że nie jesteśmy samotni w naszym cierpieniu – w 75. rocznicę Cudu lubelskiego mówi kapucyn prof. dr hab. Andrzej Derdziuk, profesor teologii moralnej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II i kierownik Katedry Bioetyki Teologicznej KUL.

3 lipca 1949 roku, gdy komuniści zaciskali kajdany niewoli na Polsce i Polakach, na obrazie Matki Bożej w katedrze lubelskiej wierni zobaczyli niezwykłe zjawisko, zwane Cudem lubelskim. Po południu siostra szarytka Stanisława Barbara Sadkowska zauważyła krwawe łzy, które płynęły z oka i rozlewały się po policzku Maryi.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję